Żyć mi się nie chcę. I nie mówię tak, bo znów jest poniedziałek. Nie mówię tak, bo mi się nudzi i nie wiem, co powiedzieć. Już mnie boli głowa. Już czuję łzy w oczach. Już brzuch mnie boli. Już krtań mi się zaciska. Już słyszę w uszach bicie serca. Łomotanie. Już ciemno mi się robi przed oczami. Już mam wrażenie, że to koniec. Uderzenie gorąca. I te palce jakieś takie zdrętwiałe. I nie wiem czy mam nudności czy jestem głodna. Nie mogę jeść. Nie chce mi się jeść. Jestem zmęczona. Za mało piję. Mam suchą skórę. Łamią mi się paznokcie. Wypadają mi włosy.
Żyć mi się nie chcę. Bo nawet z psem wyjść mi się nie chcę. Bo nawet słońce mnie nie cieszy. Bo ludzie zaczynają być zadowoleni, a ja znów mam wiosenną depresję.
Nie lubię czekać, nie lubię jak wszystko jest ciągle takie samo, nie lubię jak się za szybko wszystko wydarza, jak się za dużo zmienia. Lubię, jak jest równowaga. A ten rok (już prawie w połowie), funduje mi tak dużo, przeróżnych doznań. Czuję, jakbym miała zaraz eksplodować.
Dajcie mi już wszyscy święty spokój...