Nasza ekipa z wydziału Trzymamy się od początku i jakos to leci..
Zbliżają się święta, więc jestem w domu. Oczywiscie- okna trzeba było pomyć, zeby Pan mógł bez problemu zajrzec nam do domu i sprawdzic jak obchodzimy Zmartwychwstanie Jego Syna.. :v Nie no dobra, lubie myc okna, przynajniej od razu widac efekty i mozna byc z siebie dumnym i miec swiadomosc, ze sie pomoglo mamie, nawet jesli ona nie potrafi pomoc dziecku. No własnie... Chcialam sie dziś z mamą podzielic swoimi problemami, więc jej powiedzialam, ze potrzebuje psychologa, albo psychiatry, ze sobie nie radze z życiem, juz chcialam jej dalej opowiadać o tym, jak moje mysli zmierzaja w zlym kierunku- chociaz nie, tego chyba nie chcialam jej mowic, ale chcialam powiedziec, ze stracilam sens, ze nie odczuwam emocji, szczescia, ze swiat stracil barwy, ze mimo, całej wiedzy nie widze sensu stosowania jej, że to wszystko po prostu jest takie.. nijakie.. Ale nie mogłam jej tego powiedziec, bo uslyszalam od niej żebym sobie nie wmawiała, ze potrzebuje psychologa, ze ona i moj ojczym uwazaja, ze jestem mądra, bystra i zaradna i sobie świetnie radze, i zawsze sobie wszedzie poradzę, i ze wierzą we mnie bardziej niz ja sama. No.. to bardzo miło z ich strony, jednak wcale nie bylo mi lepiej, jedyne co poczułam to zawód, ze nikt mnie nie rozumie, ani rodzina, ani przyjaciele, wszyscy sobie myslą, ze sobie wkrecam, no bo przeciez chodze, zyje, wychodze na miasto.. No pewnie, ze wychodze, alkohol to taka swietna ucieczka od zycia, szkoda ze zjazd na drugi dzien jest dwa razy gorszy od normalnego dnia, to moze lepiej jednak nie pic, no ale przeciez jestem taka super szczesliwa zdaniem ludzi.. Nikt nie bierze mnie na powaznie, moich problemow, nikt nie wie, co siedzi mi w glowie, nie bede nawet nikomu tego tlumaczyc, nie przezyli tego co ja w zyciu- a bylo tego naprawde duzo, takich traumatycznych przezyc, sa z normalnych rodzin wszyscy, bez zadnych chorych akcji za sobą.. Jak mają wiec zrozumiec mnie? Dlatego nawet nie probuje, ale myslalam, ze kto jak kto ale z mamą bede mogla o tym porozmawiac, ze ona zrozumie, ze po tym wszystkim, przez co przeszlismy powinnismy byc objeci opieką psychologiczną od razu wiele lat temu po pewnych tragicznych sytuacjach, ale nie, chyba wolala nie slyszec, wolala udac, ze jest super, albo mi wmowic, ze jest super. Nie chce bron boze sie nad sobą użalać, nie chce wspolczucia, tylko zrozumienia, i normalnosci w glowie. Stanu sprzed wielu miesięcy zanim tak duzo zlego sie wydarzyło, zanim mój ojciec umarł, zanim bylam u niego w szpitalu, zanim caly świat runął a gwozdz do trumny wbil chlopak, w ktorym sie fatalnie zakochalam, zanim zaczely sie te wszystkie problemy.. W pazdzierniku bylo tak dobrze, a potem to runęło, cały świat w styczniu runął a mamy koniec marca, i tak sie podziwiam, ze potrafie na sile sobie wmawiac czasami, ze jest ok, moze gdybym sprobowala nie myslec negatywnie. Co za fatalna hustawka w mojej glowie! To wszystko nie ma sensu.. ale z drugiej strony musi byc jakis sens w zyciu, tylko jaki? Zostałam w ciagu jednego tygodnia półsierotą ze złamanym sercem i problemami, osamotniona, z duza iloscia falszywych ludzi zapatrzonych w siebie wokol. A pomyslec, ze pare miesiecy temu bylam optymistką..
Chcialabym uciec, daleko daleko stąd, znalezc prawdziwych, zyczliwych, bezinteresownych ludzi. Czy tacy jeszcze istnieją?
Poczekam, az to minie.. żyję nadzieją, ze wkrótce mój świat znów nabierze kolorów i przestanie byc czarno biały.