Mamy już koniec marca a ja czuje jakbym wegetowała a nie żyła czerpiąc namiastkę radości z ulotnych chwil, z łatwych rozrywek, które zapewniają kluby i bary weekendami. Tak ciężko mi się przyznać nawet przed samą sobą, że tym razem mimo całej wiedzy jaką posiadam na temat pozytywnego myslenia, siły woli, siły sekretu, to po prostu nie radzę sobie z rzeczywistoscią. Każdy dzień jest.. jak wyzwanie. Najgorszy moment to wstać i ruszyc z miejsca, zacząc dzień, zjeść, ogarnąc się, wyjsc do ludzi. Nie sądziłam, ze i mnie ten stan kiedyś spotka, wczesniej tego nie rozumialam, myslalam, ze skoro mamy umysl, to posiadając takze wiedze mozna sobie wszystko ogarnac i przemowic do siebie, i mozna ale to nic nie daje, jesli wszystko zwyczajnie traci sens, gdy mysl o tym ze swiat jest piekny i czeka na nas wiele wspanialych chwil nie ma juz zadnego znaczenia, bo po co? Po co przezywac szczescia, po co sie uczyc, pracowac, funkcjonowac? Jaki to ma sens, skoro i tak umrzemy w koncu a cale zycie to tylko walka o kolejny dzień. Patrząc w przyszłość nie widzę nic, ciemność, czarna dziura, jakby jutra mialo nie byc. Nie obraziłabym się, gdyby go faktycznie nie było. A myslalam, ze jestem silna.. No w sumie to jestem, nikt by sie ze znajomych nawet nie spodziewał, ze moge miec taki tok myslenia, a zresztą ludzi to nie interesuje, zyjemy w czasach okrutnej ignorancji, ludzie nie rozumieja. Nic dziwnego, sama kiedys nie rozumiałam.. A teraz widze więcej.. Chyba potrzebuje psychologa, albo psychiatry od razu, moze jest sposob, zeby to zniknęło, sposob na motywacje i odnalezienie jakiegokolwiek sensu w tym wszystkim. Sposobu na odczuwanie normalnie emocji a nie szukanie skrajności. Brak normalnych emocji, brak apetytu, brak zainteresowan czymkolwiek, brak motywacji, brak checi rozmawiania z ludzmi, smiania sie, brak checi do zycia a nawet pewnosci siebie. W dodatku czuje sie jakbym miala rozdwojenie jazni, bo czasami to znika na chwile, ale potem znow wraca, jak to sie stało, ze wszystko sie tak zmienilo? Kiedy moj umysl sie poddal, mur ochronny runął a psychika sie poddala? Chciałabym aby wszystko wróciło do normy, a czuje, ze tak nie bedzie. Gdzie sie podzial moj optymizm? Juz tego nie czuje, nie widze.. Sucha teoria z moich dawnych przekonan została w glowie, nie poparta wiarą ani pozytywnym mysleniem, ciemność ogarnęła świat. Mój świat. I nie wiem jak to naprawić.
W sumie, po co jest to wszystko?