Wróciłam. Bywam rzadko gdyż matura zbliża się nieuchronnie, więc trzeba się poduczyć. Może potem będę mniej płakać.
Wiecie? Jest fajnie. Piszę to z czystym sumieniem. Co do tego nie mam złudzeń.
Mam nareszcie realne plany, nie stawiam nic pod znakiem zapytania, mniej myślę, kreatywność wraca, zmysł do ludzi powoli się wyostrza. Mam tylko wrażenie że znów popadam w fałszywy wir towarzystwa i zachowuję się jak oni jednocześnie potwierdzając zasadę "stajemy się tym, czego nienawidzimy". Oby się stąd wyrwać, zapamiętać najfajniejsze chwile momenty, ludzi. Mimo że ostatni rok w większości pragnęłabym wymazać - jednoczśnie nie żałuję. Zaczynam się uśmiechać, to chyba dobrze, prawda?
Pewnie za rok o tej porze będę gdzieś zupełnie gdzieś indziej, chyba nostalgłam że te 4 lata tak szybko się skończyły, że jest masa nowych ludzi, całkiem wporządku chociaż młodszych. Relacje poprawiają się, selekcja działa, i o dziwo, nie sądziłam że zakocham się ponownie. A miałam ochotę rzucić to wszystko w kąt, zamieszkać z 30 kotami, zostając starą panną. Ech życie, życie...
Niesamowicie szybko przebiegają we mnie pewne procesy. Jak z powyższym. Po ostatnim zawodzie powinnam mieć to wszystko gdzieś, a jednak coś, a jednak ktoś... I nie czuję już kucia gdzieś w klatce które alarmowało że ktoś stoi mi na przeszkodzie, że jest fajnie ale coś mnie niepokoi (jak się okazało słusznie). Jedyna ranka jaka pozostała po zeszłorocznych wydarzeniach to postanowienie że nigdy więcej takich błędów, skoro organizm każe mi spierdalać to mam spierdalać a nie się męczyć, nie mieć złudzeń, i jednak minimalnie ocenić książkę po okładce no i (mimo że głupie) przewrażliwienie na punkcie znajomych mojego chłopaka płci żeńskiej. Ale i to nie długo się zagoi.
Czyli "Nigdy więcej" i "Jeszcze więcej".