Zarastam kurzem w Internecie. Dobrze że poza nim, życie jest ciekawsze i nie szuka dla mnie zbędnych sensacji.
Zniknęłam na pewien okres tylko po to, żeby zaistnieć na dobre w innym miejscu. Zniknęłam nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Życie w Anglii chociaż wróżyło kokosy nie przypomina egipskich wakacji. Jednak mimo tego, coś egipskiego udało mi się skosztować... Zaczęłam kulinarnie, bo łatwiej jest przejść naokoło.
Dzieląc jedną łazienkę z facetem, którego kultura chodź egzotyczna nie robi na mnie ogromnego wrażenia, zauważyłam, że spokój jaki w nim panuje, nasączony racjonalizmem zaczyna mnie w nim kręcić. Zdążyłam wpaść do meczetu ubrana w bluzkę z pagonami, obfitymi w ćwieki oraz chrześcijańskimi krzyżami na uszach, obmacać kilka razy koran, którego z racji niewiary w jego autentyczność dotykać nie powinnam i wciąż oddycham świeżym powietrzem, decydując sama o sobie. Zabrzmiało to dziwnie, fakt. Ale zapomniałam już jak to jest otwierać szeroko paszczę na zaobserwowane niewyjaśnione zjawiska, odkąd wyemigrowałam swój tyłek na tą wyspę. Uwierzcie... japonki zimą, rękawiczki latem i włosy w kolorach tęczy to nie mit. To Anglia.
Gdybym w przeszłości mogła przewidzieć przyszłość jaką jest teraźniejszość, wyszydziłabym to proroctwo a zaraz potem sama siebie. Tak czy siak, bycie dumnym ze swoich ryzykownych wyborów jest niepokojąco miłe. Czy jednak ciągłe zastanawianie się czy powinniśmy nazwać to ryzykiem albo raczej nieprzytomnością umysłu jest dla niego zdrowe? Jedno jest pewne, czas pokaże czy wyjątki to nieistniejące pojęcie.
Ma salaam.