Prowokowanie innych jest tak niewyobrażalnie ekscytujące jak oczekiwanie na urodzinowy prezent. W końcu się pojawia, obserwujesz dokładnie... i bach ! Niezła kicha, ale przynajmniej zaraz się podle upijemy i będzie z tego niezła frajda.
Prowokujesz ludzi po to, by pokazać jak bardzo nisko potrafią upaść i do jakiego czasu są w stanie nie robić na nas żadnego wrażenia. Upartość jest przy tym nieodzownym czynnikiem. Z Twoją nieugiętą upartością pchasz się bowiem w otchłań debilizmu kompana i przekraczasz granicę jego wyimaginowanego świata, w którym to zgadza się tylko jedno: a mianowicie NIC.
Prowokując, czuję się jakbym była w błogostanie na najlepszych tabletach. Nie jestem w stanie tego opisać, bo ciężko mi się zdecydować, które mogę uznać za najlepsze. Tak czy siak, idealnie jest poczuć w głębi, że ktoś o Tobie intensywnie myśli. A raczej intensywnie zastanawia się z której strony skopać mi dupę tak, ażebym nie zauważyła zbyt wcześnie zbliżającego się ciosu. A przecież stojąc plecami ciężko zauważyć cokolwiek za nimi. Dlatego ludzie odporni i ślepi na durnotę, czują idiotyzm na odległość.
Każda ze stron, czy to ta która prowokuje czy ta mniej istotna, sądzi że nie pozostawała w cieniu ani na moment. Dlatego też przepychanie się ripostami i uderzanie nimi bezpośrednio w twarz jest tak fantastyczne. Jeden z drugim odejdzie z uśmiechem na twarzy i wyobrazi sobie że rozmowa była przychylna jemu.
Zidentyfikowanie idioty jest banalnie proste. Odchodzi, myśląc że nim nie jest. Idiotoodporni zostaną do końca.