Tydzień.
Tydzień bez wymiotowania. Ja pierdolę. Aż przybijam sobie piątkę. To dzięki, zgadnijcie czemu. Wierzę w Was. Tak! Brawo, zgadliście, dzięki bieganiu. Dziękuję ci bieganiu za ten wyczyn. Za 12km w 10-cio stopniowym mrozie, bieg sylwestrowy w niebieskich włosach. I za miliard innego szajsu. Dziękuję też sobie. Nie czuję żadnej presji, by ciągnąć to dalej. Jasne było by miło zaliczyć 2 tygodnie, ale stres mi w tym nie pomoże. Wesprę się lekko przykurzoną poradą psycholog, by nie traktować ewentualnych omsknięć jako Straszliwych Porażek Życia. Będzie zajebiście, bo to dopiero 2 z 20 tygodni treningu do maratonu,. Trzeba złamać 4 godziny :3
Znalazłam człowieka, z którym chcę rozmawaić. Jedna przyjaźń umiera, a może narodzi się nowa. Parę razy się już przy nim w wielkim stylu wygłupiłam i jeszcze nie uciekł. Co za odwaga :). I właśnie dlatego to jednym z moich trzech, bardzo symbolicznych postanowień noworocznych jest nauczenie się samokontroli. Chodzi głównie o ilość alkoholu na imprezach, z którą mój umiar przystałby jeszcze gimnazjaliście, ale nie dorosłej, odpowiedzialnej (heh) za siebie kobiecie. A, tak dodam, że tymże trunkiem problemu nie mam, ani mieć nie planuję. Drugie postanowienie to praca nad chorobą i, co jest ze sobą silnie skorelowane nad naprawieniem studiowych szkód. Trzecie to wspomniane 4h w maratonie i 45 minut na 10km. Amen.
Kocham Was i dziękuję za wszystko, szaleni ludzie <3