Kiedy widzę Cię i wiem, że nie mogę mieć
Znikam ot tak
Zawsze będzie za daleko
O krok lub dwa
Co jakiś czas na różnych portalach aukcyjnych, stronkach dla basistów i inych internetach ktoś zamieszcza ogłoszenie o sprzedaży takiego basu, że robi mi się smutno, że jestem biedakiem. Ostatnio, gdy na niemieckim Ebay'u ktoś wystawił custumowego Warwicka Thumba, który jak na złość długo wisiał za 1000oiro (może 2/5 wartości), poważnie myślałem nad zadłużeniem się, by go kupić. Tamten był piękny, z gryfem przechodzącym przez korpus, 26 (!) progami i przystawkami EMG.
Obecnie ktoś puszcza równie pięknego Thumba na Allegro za jedyne 6900 (ten ze zdjęcia). Serce się kraje.
W zasadzie nie wiem, dlaczego, niby to tylko gitara... nie, no własnie nie. Na Thumbie miałem okazję pograć tylko raz w życiu - w Kęszycy leśnej, gdy nagrywaliśmy pierwsze demo z RWA. Podczas zwiedzania studia, natrafiłem na stojak z gitarami (nie było o to trudno, wszak stał w przejściu;)). Chwyciłem ładnie wyglądającego Warwicka i... w tym momencie zrozumiałem, że Peavey, na którym grałem, jest tylko nieudolną kopią dzieła sztuki, jakim może być instrument muzyczny. Już sama linia basu, długa i smukła główka, idealnie dobrany gryf, sprawiają wrażenie obcowania z czymś niezwykłym. Lekko zagłębiony z tyłu korpus poprawia trzymanie instrumentu przy ciele (podobnie wyprofilowany jest Mayones Be4, na którym kiedyś grałem). Mnóstwo małych detalików wyglądowych sprawia, że do tej gitarki od razu poczułem sympatię i postanowiłem, że kiedyś taką nabędę. Jednak najpiękniejszą sprawą tego basu jest gryf! Gryf, który - ale może to jakieś przekręcenie pamięci jest wklęsły, a nie wypukły, jak przy każdym innym instrumencie. Sprawiał przez to wrażenie przemyślanego i niebanalnego i doskonale komponował się z niebanalnością i przemyślanością całej reszty.
Szkoda, że nie słyszałem nigdy, jak taki bas brzmi. Wiem jednak, że obecnie, gdybym miał kasę (lub choćby zdolność kredytową), pojechałbym testować tego potworka i już pewnie nigdy nie wypuścił. No, ale wybrałem los studenta, dorywczą pracę na opłacenie czynszu, ideę zamiast rzeczy.
Czy mam do siebie żal o to, że poszedłem za podszeptem ambicji i wróciłem na studia, zamiast pójść za głosem chciwości i uzbierać sobie kasę na sprzęt, którego wszyscy by mi zazdrościli? Tak:D. Bo nie ma nic fajniejszego, niż poczucie, że ma się coś, czego inni będą Ci zazdrościć! A wiem, że nikt nigdy nie będzie mi zazdrościć wyższego wykształcenia. A i nie wiem, czy nie miałbym większej satysfakcji z zapracowania na taki sprzęt, niż ze zdobycia bezużytecznego papierka. Czułbym wtedy, że to ja jestem panem swojego losu, nie system edukacji, całe to dziwne społeczeństwo oraz osoby, które namawiają mnie do studiowania, bo przecież same też studiują.
Prawie siebie przekonałem. Idę spać, jutro z rana wykłady.