Amelia, z przywołanym przed oczyma wizerunkiem tatuażu, wstała z ławki. Słońce już zaszło, latarnie przykryły ulice, bloki i drzewa miękką sepią. Wiedziała, czego ma szukać, choć nie wiedziała, gdzie zacząć. Jej skrzydła powoli oddawały kolejne pióra, które kładły się na ziemi za jej plecami, znacząc drogę od ławki w kierunku ulicy i dalej do blokowiska.
Kule latarni przypominały wschodzące księżyce nieznanej planety. Wokół nich gromadziły się owady, zauroczone pięknem elektrycznego światła, drogowskazami donikąd w ich nocnym świecie cienia. Amelia szła chodnikiem, mijała ostatnich nieśpiących ludzi, grupki młodzieży rozmieszczone po klatkach schodowych lub zakochanych idących w bliżej nieokreśloną ciemność. Czuła, że cały ten świat, układy miejsc, budowli i istot, przestaje ją dotyczyć, tak samo jak jego nie obchodziła zagubiona ranna dziewczyna. Widziała, jak wielka czarna kreska odcina ją od widma barw widzialnych, rozmywa przestrzeń i tworzy brak konkretu, w którym szła, za jedyny punkt odniesienia mając symbol zegara trzymanego przez czyjeś palce. Tylko czas o niej nie zapomniał, to akurat odczuwała doskonale. Miała ponadto wrażenie, że przyspieszył, a coś, jakaś nieznana i złośliwa siła rozciąga drogę, której nawet nie zna. Na jednej ze ścian bloków odnalazła znak. Zegar trzymany przez palce. Podeszła bliżej. Wskazówki pokazywały dwunastą.
Z przeszłości powrócił do niej obraz Patryka. "To cena za wszystko, co mam".
Za co..?
Nieopodal znaku były drzwi do piwnic. Otwarte. Amelia weszła do środka. Po przejściu kilku metrów w ciemnościach jej wzrok przyzwyczaił się na tyle, aby zobaczyć, że nie jest to piwnica, a długi korytarz bez odnóg i drzwi prowadzących do spiżarni. Około pięćdziesiąt metrów przed nią skręcał o dziewięćdziesiąt stopni w prawo. Wydawało jej się, że stamtąd dochodzi blade światło. Jak najciszej potrafiła, skierowała się w jego stronę. Kilka metrów przed zakrętem zatrzymała się i wstrzymała oddech. Zza rogu nie dochodził żaden dźwięk. Wiedziała, że albo nikogo tam nie ma, albo, że ktoś wie o niej i na nią czeka. Zaciskając pięści, by nie było widać drżenia rąk, doszła do zakrętu. Jej oczom ukazała się wielka sala, zdecydowanie zbyt wielka, by była to zwykła piwnica. Pomieszczenie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, wrażenie potęgował niemal zupełny brak światła. Kilka metrów przed nią stało biurku, na którym tliła się świeczka, rzucająca mętne światło, niezdolne rozświetlić gigantycznej sali. Poza nią, na stole stały dziwne, zakorkowane fiolki z niezidentyfikowaną zawartością. Ktoś siedział za biurkiem. Wyglądał jak zjawa, jakby przenikało przez niego światło, tylko zarysy były bardziej wyraźne. Amelia poczuła, że nie może się ruszyć. "Wiem, po co tu jesteś. Nie ma go tu", usłyszała dźwięk, jakby dochodzący z jej głowy.
W cieniach dookoła biurka coś się poruszyło. Sześć zakapturzonych sylwetek zbliżyło się do światła. "Idź stąd, nie ma go tu. Idź i zapomnij", powtórzył głos w jej głowie.
- Nie oszukuj jej. Oszukałeś nas wszystkich, ale nie oszukuj jej. - usłyszała głos Patryka.
"Nikogo nie oszukałem. Sami oddaliście mi życia". Postać wstała zza biurka. Wydawała się być cieniem rzuconym na jakąś niewidzialną ścianę. Wyciągnęła rękę i strąciła nią fiolki. One upadły na ziemię i roztrzaskały się, w momencie ich wybuchu ze środka wydostawał się dym, a postacie w kapturach padły martwe na ziemię. Gęsta mgła spowiła pomieszczenie. Amelia zrozpaczona podeszła kilka kroków do przodu, do najbliższego ciała. Na podłodze leżał młody martwy chłopak, ale to nie był Patryk. "Wynoś się" usłyszała głos w głowie. Wtedy poczuła, że kopnęła coś nogą: jedna z fiolek nie rozbiła się. Spojrzała za siebie: ktoś właśnie wbiegał do wąskiego korytarza prowadzącego do wyjścia. "To na nic" usłyszała głos. Chwyciła fiolkę. Pokonała zakręt i ruszyła do wyjścia. Próbowała krzyknąć, ale jedynie wyszeptała "stój". On nie wiedział, czemu przeżył. Nie widział też, że ona ma tę fiolkę. Nie widział, że nie musi uciekać. A ona nie miała siły mu o tym powiedzieć. Wybiegła z piwnicy. Na zewnątrz widać było już pierwsze blaski świtu. Musiała spędzić w piwnicy kilka godzin, choć wydawało się jej, że minęły trzy minuty. Zobaczyła Patryka biegnącego przez park. Tam nie ma dokąd uciec, pomyślała i ruszyła za nim. Chłopak dobiegł na przystanek tramwajowy. Zobaczyła kątem oka, że od prawej strony zbliża się tramwaj. Patryk odwrócił się w jej stronę, ostatkiem sił krzyknął:
-zostaw mnie! Ratuj siebie!
- nie - odpowiedziała, ale zbyt cicho, by mógł to usłyszeć. Poczuła silne rwanie w nodze, która prawie ją przewróciło. Zatrzymała się. Z odległości kilkudziesięciu metrów widziała jak Patryk wsiada do tramwaju. Powolnym krokiem ruszyła w stronę pojazdu, jednak zanim zdążyła zebrać siły na krzyk, motorniczy odjechał.
Amelia stanęła na środku drogi obok torowiska. Widziała stamtąd odjeżdżający tramwaj, wiedziała, za dwa przystanki jest pętla, nie pojedzie daleko. Zaczęła iść wolno jezdnią, próbując wyrównać oddech. Usłyszała za sobą dźwięk silnika. Nie namyślając się ani chwili podeszła do samochodu, któremu zablokowała drogę i otworzyła drzwi od strony pasażera. Samochód kierował około czterdziestoletni mężczyzna, którego ona gdzieś widziała, ale nie mogła skojarzyć, gdzie.
- Jedź za tym tramwajem! - krzyknęła. Zdziwiony kierowca spojrzał na ciemną plamę na nogawce.
- No jedź! - Krzyknęła ponownie. Samochód ruszył, gdy tramwaj odjeżdżał z następnego przystanku. Nikt na nim nie wysiadł. Na wysokości pętli oba pojazdy się zrównały. Z przedniego wagonu wysiadł chłopak w kapturze i spojrzał za siebie, na przystanek z którego ruszał. Amelia, widząc, że nie dostrzegł jej w samochodzie, szarpnęła za klamkę drzwi, aby się wydostać. Drzwi były zamknięte.
- Wypuść mnie - mówiła, nic nie rozumiejąc
- To nie ma sensu - odparł kierowca. Patryk powoli szedł drogą, cały czas odwracając się w poszukiwaniu Amelii.
- On już przegrał swoje życie - dodał kierowca. Wtedy Amelia sobie przypomniała: to ten sam człowiek, który zatrzymał ją, gdy ona upadła. Jego twarz spowita była w nienaturalnym cieniu.
- Wypuść mnie! - wrzasnęła dziewczyna, usiłując wybić szybę łokciem. Wtedy zamek się otworzył. Patryk, widząc zamieszanie, zrozumiał, że Amelia jest bliżej, niż myślał.
- Już za późno. Idź. - pożegnał ją kierowca
Otworzyła drzwi i pobiegła za Patrykiem. Pokonali około dwieście metrów chodnikiem prowadzącym na kolejne osiedle. Straciła go z oczu zaraz pośród bloków, jednak kątem oka zauważyła zamykające się drzwi od klatki. Wbiegła do niej i wezwała windę. Jedna właśnie ruszyła górę. Nerwowo wciskała przycisk, który ktoś kiedyś próbował podpalić. Po sekundach dłużących się w nieskończoność odskoczyła od windy i ruszyła w pogoń po klatce schodowej. Na wysokości trzeciego piętra minęła ją kabina windy jadąca w dół. Usłyszała nad sobą odgłosy roztrzaskiwanego metalu. Patryk próbował wejść na dach. Przyspieszyła, ignorując zupełnie brak czucia w lewej nodze. Dobiegła na dziesiąte piętro. Krata blokująca wyjście na dach była zdjęta. Po pokonaniu ostatnich kilku stopni dotarła do drzwi prowadzących na dach. Zamek był wyłamany. Otworzyła je. Na wschodzie właśnie pojawiała się żółta kula słońca. We wszechobecnej ciszy wydobywała ziemię z cienia, smagając go chłodnym wiatrem. Dziewczynie leciała para z ust. Odwróciła się od słońca. Patryk stał na zachodniej krawędzi dachu, gotowy do skoku.
- Patryk, nie...
Odwrócił się w jej stronę i przechylił do tyłu. Zobaczył, że Amelia trzyma w ręce fiolkę. Na jego twarzy, chwile wcześniej zdeterminowanej, pojawiło się zdziwienie i lęk. Ona ma fiolkę, jego los jest w jej rękach. Ale ona spóźniła się o kilka sekund. Wyszeptał coś niezrozumiałego, zanim zniknął zupełnie za krawędzią dachu. Sekundę później rozległ się jego krzyk. Amelia stała bez ruchu z wyciągniętą fiolką. Usłyszała uderzenie o ziemię. Potworny dźwięk łamanych kości i ciała, które nie potrafiło zupełnie nic zrobić, by choć złagodzić upadek. W tym samym momencie fiolka w jej dłoni pękła. Tajemniczy gaz powoli sączył się przez szczelinę w szkle. Rzuciła się do biegu w dół po klatce schodowej. Teraz każdy kolejny stopień wydawał się coraz trudniejszy do pokonania. Z każdym kolejnym docierało do niej coraz bardziej, że nie może już nic zrobić, że on odszedł, odszedł w momencie, gdy ona znalazła sposób, by dać mu następną szansę. Otworzyła drzwi od klatki. nie miała już skrzydeł. Niedaleko niej, pośrodku chodnika, leżał Patryk. Stał nad nim mężczyzna w garniturze. Jego skrzydła wydawały się bardziej upierzone, niż ostatnio. Odwrócił się w jej stronę i posłał jej uśmiech. Najbardziej zwierzęcy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała. Wydawało jej się przez moment, że przez jego garnitur prześwituje światło. Mężczyzna ruszył powoli w stronę zaparkowanego samochodu. Amelia podeszła do ciała Patryka. Jej twarz wyrażała kompletną pustkę.
Była spowita cieniem.
Inni użytkownicy: lollypoplollypopolejtoxddderwa22protectyourauraelmariachi28921lordmagriffy93gandaharbulkazpasztetemkobekontakarolekrs
Inni zdjęcia: Udany poniedziałek dawste:( szarooka9325... maxima24... maxima24... maxima24Osioł Boży bluebird111409 akcentovaLove damianmafiaDrogą przez las andrzej73Hejoo patusiax395