photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 13 PAŹDZIERNIKA 2013

Powietrze

Ostatnie promienie muskały bloki przy Szarych Szeregów. Płaskie ściany przyjmowały na siebie coraz bardziej pomarańczowe światło rdzawej kuli wiszącej nisko nad horyzontem. Nad pustymi chodnikami roiło się od kurzu i małych owadów, czekających na rozświetlenie latarni, które czciły każdej nocy, od początku do końca swojego życia. Niemal wyludnione miasto sprawiało wrażenie uśpionego jeszcze za dnia, po to, by w nocy zapaść w niespokojny sen pomiędzy ważącymi tony lipcowymi upałami. Liście na krzewach, teraz rzucających cienie godne dorosłych drzew, wykonywały nieznaczny ruch.
Nad chodnikiem wirowało piórko. Jego śnieżnobiała materia i zdawała się nie podlegać wszechobecnemu żółknięciu, ruch zaś - w tym świecie bez ruchu - wydawał się obcy i nienaturalny. Drugie pióro na chwilę podleciało do pierwszego, po czym obydwa rozleciały się po niewidzialnych falach powietrza w różne strony. Nadleciało trzecie i czwarte pióro. Żadne z nich nie pasowało do rzeczywistości, nie należało do ptaka, który padł ofiarą drapieżnego kota lub wewnątrzgatunkowego pojedynku. Pióra wypadały z ogromnych skrzydeł, które miała na swoich plecach Amelia.
                Amelia urodziła się z dziwną przypadłością, jej ciało, poza rękami i nogami, było wyposażone w dziwne wypustki na łopatkach. Z czasem urosły one do ogromnych rozmiarów i pokryły się białymi piórami. Amelia uwielbiała je, pomimo, że były bardzo ciężkie. Długo nie rozmawiała o nich z nikim, wszak często widywała kogoś ze skrzydłami, niejednokrotnie większymi i piękniejszymi od jej. Dopiero gdy miała czternaście lat i została wyśmiana przez chłopaków ze swojej klasy z gimnazjum, zdała sobie sprawę, że widzi je tylko ona - a przynajmniej tylko ona ma odwagę je zobaczyć.
                Teraz biegła, gubiąc pojedyncze pióra. Na drugim końcu ulicy, pośród idących wolno ludzi, odcinała się wyraźnie znacznie ciemniejsza postać. Stała zupełnie nieruchomo, zaciskając pięści, spod czarnego kaptura obserwując dziewczynę zostawiającą za sobą biały ślad rozwianego puchu. Prawie niewidoczna męska twarz wyrażała irytację i pewien rodzaj przekonania, że to, co za chwile się stanie jest tylko niepotrzebną komplikacją nieuchronności. Tuż przed postacią Amelia przyspieszyła i wyciągnęła ręce, chcąc go złapać, jednak on w ostatniej chwili odskoczył na bok, podstawiając dziewczynie nogę. Upadła, zupełnie zaskoczona, na lewą rękę. Chłopakowi spadł kaptur. Wyglądał na maksymalnie 25 lat, jednak jego oczy wydawały się dostrzegać już kres życia. Podszedł do próbującej wstać dziewczyny i odepchnął ją tak, że ponownie upadła, tym razem na plecy.
- Zostaw mnie - syknął stojąc tuż nad nią i ruszył powoli ulicą.
- Patryk! - krzyknęła, opierając się na prawej ręce. Chłopak  odwrócił się bez zatrzymania.
- Nie możesz tego powstrzymać.
 W tym momencie dziewczynę otoczył tłum gapiów, złożony ze spacerowiczów; ktoś zatrzymał samochód i podbiegł.
"Co się stało?",  "Nic ci nie jest?", "Zdarłaś sobie rękę"
Amelia została podniesiona. Otaczający ją ludzie, wyposażeni byli w różnej wielkości skrzydła, w różnym stopniu gubienia opierzenia. Dziewczyna chciała przejść, jednak zatrzymał ją jeden z nich. Czterdziestoletni ubrany w garnitur człowiek, którego skrzydła były już prawie łyse; jego twarz znajdywała się w bliżej niezidentyfikowanym cieniu.
- On ucieka. To prawie koniec - przemówił z tajemniczą radością w głosie. Amelia chciała przejść, jednak on zastąpił jej drogę i dodał:
- On przegrał ze swoim losem. Nie goń go.
Odsunęła go prawą ręką, po czym chwyciła się za nadgarstek lewej i zaczęła biec, utykając. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów zatrzymała się i rozejrzała. Po Patryku nie było ani śladu, musiał przebiec przez ulicę i schować się za jednym z bloków lub drzew. W tym momencie spojrzała na lewą nogę: na kolanie i poniżej pojawiła się ciemna plama. Krew. Usiadła na pobliskiej ławce, z widokiem na bloki, wiedząc, że gdzieś tam schował się Patryk. Spróbowała zignorować narastający pulsujący ból nogi i wymyśleć plan działania. Zmrużyła powieki i spróbowała zebrać myśli.

Przed oczami stanął jej widok na most na Warcie. Była późna jesień, jeden z dni, w których niespodziewany podmuch ciepła dawał nadzieję, że zimy w tym roku nie będzie. Nadzieja była złudna, bo na zachodzie już zbierały się ciężkie chmury, które zatrważająco szybko zbliżały się do bladego Słońca, jakby chciały mu uniemożliwić widowiskowy upadek gdzieś za budynki Zawarcia.
Szli z Patrykiem przez most. Ona miała na sobie sweter, jednak nagły podmuch wiatru przeżył ją mrozem. Objęła się ramionami i skurczyła.
- Zimno - przyznała, natychmiast żałując wypowiedzianego słowa. Patryk ściągnął swoją bluzę i okrył ją, samemu pozostając z krótkim rękawku.
- Nie wygłupiaj się - zaprotestowała dziewczyna. Jej wzrok przykuł tatuaż w kształcie tarczy zegara trzymanej delikatnie końcówkami palców. Patryk namierzył jej spojrzenie i szybko zabrał jej bluzę.
- Dobrze, nie wygłupiam się, oddaj. - powiedział jakby wybity z rytmu. Przez dalszą część spotkania wydawał się nieobecny, na koniec zaś, gdy odprowadził ją do drzwi klatki schodowej, powiedział:
- Zapomnij o tym, dobrze?
- Co to za rysunek?
- To głupi zakład. Błąd młodości, zapomnij o tym i nie przypominaj mi. Dobrze?
Kłamał i Amelia to wyczuła. On zresztą wiedział, że wie, że kłamie. Znali się od zeszłych wakacji, a ona nigdy nie zwróciła uwagi na ten rysunek.
Bardziej jednak, niż sam fakt wytatuowania sobie czegoś na ręce, przerażała ją pewna niezgodność. Za pierwszym razem, gdy widziała tatuaż, wydawało się jej, że zegar na nim pokazywał dziewiątą dwadzieścia. Pewnego dnia, gdy Patryk spał, ze zdziwieniem stwierdziła, że na wytatuowanym zegarze dochodziła szósta. Kilka dni później Patryk przepadł bez wieści. Odnaleziono go przedwczoraj, po dwóch miesiącach poszukiwań. Wydawał się przerażony, schudł, nie chciał jeść. Bał się zasnąć, mówił, że nie wie, gdzie się schować. Gdy w końcu zmorzył go sen, Amelia przyjrzała się tatuażowi. Wskazówki ustawiły się na kwadrans po dwunastej.
Po czterech godzinach snu Patryk obudził się i leżał z otwartymi oczami. Amelia nie chciała go zostawić, nie było jej dosłownie chwilę... wtedy on wstał i wyszedł z domu.

Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika konikmekr.