Tak jak w tytule. Pochodzi z mojej nocnej wyprawy ze Stasiem przed SPW (dla rozwiania wszelkich wątpliwości piszę, że Staś to aparat, nie ma jak to nazywać sprzęty elektroniczne - komputer mojego brata ma na imię Makaron). Ta. Poza tym pogrzeb był mało ciekawy. Przede wszystkim było zimno. I miałam bardzo zabawne skojarzenie kiedy ksiądz (a potem reszta) rzucała ziemię na trumnę. Tak a'propo księdza, myślę, że był zdegustowany. Nie ma jak to siadać po pierwszych dzwonka (przecież zawsze się stoi, a nie siada, nawet Michu to wie). Poza tym umiejętność śpiewania też mnie dobiła- to w końcu parę słów, a ał głównie grabarz. Na stypie uczyłam się sztucznych zbiorników wodnych. Ciekawe, nie powiem. Potem usiłowałam znaleźć fryzjera - płonne marzenie. A następnie poszłam na zajęcia i obiecałam sobie, że już nigdy nie założę na to spódnicy. Ale o tym miałam nie mówić. A tak poza tym to chyba pójdę obejrzeć Marię Antoninę. Miłego dnia.