Masz ci los.
Dobry wieczór.
Serdeczne pozdrowienia i uściski dla Michała i Olszaka, którzy, nie powiem, bardzo miło mnie dzisiaj zaskoczyli: przez Was i dla Was, faceci, siedzę teraz tu, gdzie siedzę i robię to, co robię. Dzięki za kopa w tyłek. :)
Nie mam pół sensownego zdjęcia, którym mogłabym się podzielić, a jakby nie było jest to fotoblog (co za bzdura :D), więc wklejam staroć, który już zresztą kiedyś się pojawił. Ale. Jakby nie patrzeć idealnie wpisuje się w datę, czas, nastrój i chyba przywołuje wspomnienia, na które dzisiaj niebezpiecznie mi się zebrało. 19.12.2008, ostatnia wigilia klasowa, rozpoczynające się Święta i Tymoteusz, który tamtego dnia stał się, dzięki Michałowi, tym Tymoteuszem. Kapsel zawieruszył się gdzieś w niebieskim pudełku, w odchłaniach dziesiątków Innych Mu Podobnych, a jednak przecież zupełnie niepodobnych. Postanawiam znaleźć go i serdecznie uściskać.
Dwa lata zleciały. Zestarzeliśmy się, Kochani. Nie macie czasem głupiego uczucia, kiedy idziecie przez korytarz i uświadamiacie sobie, że nawet z widzenia nie znacie większości tych twarzy, a te które znaliście gdzieś przepadły? Mnie to z każdym razem przeraża. I jeszcze to, że wymaga się od nas pełnej dojrzałości, powagi, odpowiedzialności, kiedy ja, na przykład, wcale nie czuję chęci ani potrzeby bycia takim. Na razie. Nie lubię się starzeć, to okropne.
Pomyśleć, że dwa lata temu wchodziliśmy w nastrój Świąt w dosyć ponurych nastrojach, bo ostatnia Nasza wigilia, bo panika (nie mówię, że niesłuszna) co to będzie w czerwcu... Jasne, niektórzy optymiści pocieszali się jeszcze półroczną perspektywą bycia Razem, ale ogólny nastrój trącił jakąś melancholią. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo mimo że to było tak dawno, tyyyle się od tamtego czasu zdarzyło i zmieniło to, nie wiem jak w Was, ale we mnie jeszcze siedzą te wspomnienia i uczucia. Cóż, w sumie nie tylko siedzą. Czasem wręcz wrzeszczą, skaczą, rwą włosy z głowy i tupią.
Z tego co dzisiaj zauważyłam to tegoroczne nastroje też nie są zbyt... świętodajne, że tak to ujmę, ani radosne. A przecież Święta powinny być niesamowicie radosne, powinny błyszczeć pośród miesięcy szarej rzeczywistości, dawać kopa na następnych 12 miesięcy! A tu? Po prostu kolejne wolne dni, tylko jeszcze bardziej zapracowane i stwarzające kolejne problemy, czasem wręcz przeszkody nie do przejścia. Nie lubię Świąt, czemu radosne?, z czego się tu cieszyć?, nie lubię składać życzeń, nie lubię dawać prezentów, nie lubię dostawać prezentów, nie lubię piec ciast, nie lubię robić porządków. Męczy cała świąteczna otoczka, ubrana w migające lampki, grubych facetów z brodami z waty i czerwonymi czapkami z białym pomponem i wszechobecne napisy "Merry X-mas". Nie mówię, że mnie to nie dotyczy, wręcz przeciwnie. Nie wiem co się porobiło z tym światem, że nawet najwspanialszy czas, który powinien być ziszczeniem marzeń i oczekiwań człowieka zanurzonego w nudnej, obojętnej rzeczywistości, który miał być przepełniony miłością, radością i szczęściem, potrafi tak obrócić, zmienić i przekręcić, że człowiek czasem czuje tylko niechęć i zniecierpliwienie. Tak mi się wydaje, że część z nas trochę skrudżuje. Owszem, można (jak przedyskutowaliśmy dzisiaj bardzo poważnie z Tadziem), coby nie popaść w kolosalną euforię, bezsensowny chichot i jakieś wariactwo, ale bez przesaaady. :) W końcu jakby nie patrzeć jest się z czego cieszyć i jakoś ludzkość przez wszystkie wieki nie miała z tym problemu. ^^ Odizolujmy się od całego świata do naszej małej rzeczywistości, poskrudżujmy, pocieszmy się, chłońmy tradycję, objedzmy się ile wlezie, przytyjmy i naładujmy akumulatorki. O. (jestem dumna ze swoich wynurzeń aczkolwiek też odrobinę przerażona...)
Pisałam wcześniej, że zebrało mi się na wspomnienia. Chyba Święta już tak mają. Ten melancholijny i wspomnieniowy charakter. Bo powtarzają się co roku i możemy wspominać jak to było parę lat temu, że mamy czas na jakąś refleksję, że jest to już koniec roku i ma się świadomość, że znowu świat, a z nim my, się postarzał. Kiedyś ktoś powiedział (to był chyba zresztą pan Sting [żaden Matju, litości!!!]), że nostalgia to choroba. Dochodzę powoli do wniosku, że miał świętą rację, a co gorsza co raz częściej odnajduję w sobie jej objawy. Starzeję się? Tracę nadzieję? Co poradzić (tutaj dzwoni mi w uszach głos Gumisia: "Żyje się, ale co to za życie..."), może kiedyś z tego wybrnę. A może raczej nie. Może obrócić wszystko w dowciap i zrobić z tego kolejny durny (no dobra, o geju było gorsze :P) temat do rozważań i pisania wyssanych z palca porad w celu ćwiczenia konstrukcji deberia, tienes que, en tu lugar na zajęcia z mojego Ulubionego Języka? To dopiero psikus.