photoblog.pl
Załóż konto
Dodane 1 PAŹDZIERNIKA 2012
855
Dodano: 1 PAŹDZIERNIKA 2012

autoportret

To była podmokła polana przerażająca w swej otwartości. Wokół zapadł głuchy zmrok, lecz tutaj to nic nie znaczyło. Ta kraina zapomniała, czym jest słońce. Za dnia uzmysławia tylko mroźne niebo i burzowe chmury. Niegdyś, całkiem niedawno były jeszcze Gwiazdy, ale teraz... Teraz, niegdyś, niedawno zatraciło swój sens. To wszystko to spustoszenie. Szły razem, trzymając się za ręce. Jedyne stworzenia wśród traw, którym nawet wiatr nie potrafił dać pozorów życia. Tylko one mogły dotrzeć tak daleko, a zarazem tak boleśnie blisko. Zbyt blisko. Sztyblety - ostatni krzyk mody - chlupoczą w odmętach. Gdzieś tam bezgłośnie chrzęszczą szczątki.
 Czy to my, to my? - Nie, kochanie. Jeszcze nie. Albo i tak... ja nie wiem. Ale spójrz tam! Widzisz?
Na horyzoncie widnieje Jabłoń. Nie jest ogromna, ale to napewno ona. Bezlistne drzewo toczone wieczną chorobą, brzydkie i zdeformowane. Jego trupioszarość przywołuje na myśl koszmary, nawiedzające dziecięce główki. Przeraża, ale to czarna woda i suchość mordują, nie Jabłonka. Ona zwraca się konającymi gałęźmi do pustki i brodzi pęknięciami jakby łzami.
  Czy nie wygląda znajomo?
A przecież drzewko musiało wiedzieć, że tak się stanie, więc dlaczego czuje żal? Przecież Książę nigdy nie chciał wypuścić swej wybranki.
  Nigdy. Nigdy. Nigdy. - Coś mówiłaś? - Nie, kochanie. To wiatr.
Czy wiatr jeszcze istniał? W powietrzu wisi mdlący zapach bzu.
To musiało się w końcu stać. Opuściły ją nokturny, została tylko ciemność. I bezmiar. Klaustrofobiczny. Mówili: He is not one of us. Let him run. Let him be but not here.
Ale nie tu, nie tu. Wszędzie byle nie tutaj. Tam, gdzie nie ma już nikogo. Po prawdzie jest mnóstwo osób, które ma swoje 'tam'.
Nawet podczas ucieczki musiała złamać przykazanie. Zabrała ją ze sobą. Bladą, piękną... okaleczoną.
Ojcze, jestem twoją sierotą. Ojcze, myślałam, że nigdy nie byłeś mi potrzebny. A jednak cały czas Twój cień ciąży nade mną, ciągnie mnie na dno. Chciałam czasem skryć się pod Twoim płaszczem, ścisnąć małą rączką. To wszystko Twoja wina, ale to ja noszę brzemię i proszę o wybaczenie. Wybacz mi, Ojcze. Jak zawsze milczysz. Ziejesz obojętnością, żyjesz w nieświadomości. Nie jesteś bogiem. Jak mogłam cię tak nazwać. Ona musi mi wybaczyć, Ona wie, rozumie... Tylko Ona jest na tyle obłąkana, by ukochać moją osobę. A ty tylko milczysz.
Jabłoń oblegają kruki. W ich oczach nie odbija się żaden obraz, ale patrzą i widzą. Czekają.
  Dałaś mi zasmakować chabry - To były chyba indygo - A wyspa? - Lamos? - Nieistotne. Niewiele pamiętam, ale pamiętam pierwszy raz. Miałaś niebieski sweterek z wyłażącymi nitkami. Z twoich oczu wypatrywała melancholia, którą tak kocham. Uśmiechnęłaś się do mnie, a przy całym twym smutku uśmiech był szczery. Ale nie widziałam wtedy zimna...
Ptaszyska zruszyły się ostrzegawczo. Przeszły z nóżek na pazury.
Nie, nie będę o tym mówić. (Ale czy gdybym je dostrzegła, odeszłabym?). Pamiętam na moim policzku dotyk. Nie wiedziałam tylko, czy bije od niego tak wielka czułość czy przeszywający chłód...
Ptaki wzleciały ku niebu, rozdzierając zmysły. Zniknęły, a tak naprawdę pojawiły się w Rozalii.
   Nie, nic już nie powiem. Tak się boję.
Nawet najgłośniejszy krzyk - milczenie - nie przedrze tego bezgłosu. Tu-tam wszystko jest 'bez'. Bezgłos, bezmiar, bezdroże, bezduszność, bezdenność, bezład, bezruch, bezbezbez. Bzy. Tu nie ma nic. Tylko one i Jabłoń, woda, suchota i Kamień. Kamień leży nieopadal drzewa. Jest niski i owalny. Coś w nim jest. Niewinnej drżą usta, zaciska dłoń mocniej lecz mniej pewnie. Z pytaniem: Dlaczego?
Lecz Książę prowadzi ją dalej. Wiedział. W obłędzie zachował cząstkę zamiaru. Kamień migota schizofrenicznie. Jest wilgotny i pachnie piwnicą Gacy'ego. Można się bać. Lodowaty uśmieszek. Popycha małą Rosie na zlepek krzemu i jego osoby. Najukochańsza upada na ołtarzyk, wyczuwa przeziębienie w lędźwiach. Szpony pochwycają jej nadgarstki, ale nie ma takiej potrzeby. Rozalka nie opiera się. Już nie może uciec. Czy kiedykolwiek mogła? Nokturno wbija się w jej żebra i całuje usta.
Kiedyś Noc była ich wytchnieniem, elementarną opoką, czasem, gdy szeptały dla przyjemności, nie ze strachu. Ale Gwiazdy je opuściły. Teraz jedyna Gwiazdka łka w pustce, przeprasza, błaga, mdleje i znowu się budzi, kocha, nienawidzi, umiera, lecz żyje. ON zawsze był. Pożera jej oczy, usta, wiarę i duszę. Wiecznie głodny. Spija łzy. Wiecznie spragniony. Toną w odmętach. Woda zamyka obieg nad ich głowami. I jest tylko ciemność.

Budzę się albo zasypiam. Materializuję się (bezcielesna) przy automacie, który prosi mnie o odebranie kawy z podwójnym mlekiem. Zakładam maskę operową. Chwieję się na koturnach. Odwzajemniam uśmiech koledze z ławki. Jak wy mnie nie znacie. Nie macie pojęcia, jak On oddycha.

Informacje o khaleesi


Inni użytkownicy: niewiemconapisactulola011094dosaowika2115darek609lamagorenwmoiwgustawek171sknerka1999pati991


Inni zdjęcia: Spokojna Wieś bluebird11*** staranniemilczysz*** staranniemilczyszMożna się zrelaksować. ezekh114Piękne *.* beatq15Mała agitacja. ezekh114... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24