Upalne wtorkowe popołudnie, dzwoni telefon, sięgam do torebki i odbieram. Pewnie dzwoni z jakaś głupotką, mówiłam, że zadzwonię wieczorem.
- Mieliśmy wypadek - pada, bez przywitania.
Cisza. W głowie mam pożar, jaki wypadek, gdzie, co, co się dzieje, przecież to niemożliwe. Cisza.
- Jaki wypadek? Powiedz coś!
- Jesteśmy cali, tylko auto do kasacji. Mała prędkość, nic nikomu się nie stało. Wiesz, chłopcy byli z nami. Chyba pójdę do kościoła.
Łzy w oczach. Środek centrum handlowego, a wyobraźnia płata figle, wizualizując to co mogło się zdarzyć gdyby prędkość była większa. Gdyby..
Strach.
Boimy się, o przyszłość. Bo niepewna, bo patrzymy czasem na ten świat, w którym wmawia się Nam, że mamy jakiś głos, że RAZEM możemy coś zmienić, a później znów okazuje się, że to co możemy, to tylko sobie trochę pokrzyczeć. Bo chcielibyśmy nie tylko móc, ale także zmieniać.
Boimy się o relacje. Międzyludzkie. O przyjaźnie, czy przetrwają próbę odległości, czasu. A i inne. Ile szczerości , a nawet krytyki są w stanie znieść, czy mogę powiedzieć jemu/ jej : Stary źle robisz, ogarnij się. Przyjaciele są od tego, żeby czasem pieprznąć Ci w łeb, i muszą wiedzieć, że mogą to zrobić, nie mogą się bać, wyrazić swojej szczerej opinii. End of story.
O miłości. Czy przyjdą, a jak przyjdą to czy zostaną. Co zrobić, aby zostały, a czego nie robić. Czy to wypada, czy warto się starać. Co będzie gdy się okaże, że nie było warto, czy świat spadnie nam na głowę? Świat się zawali, powiem otwarcie, ale tylko Tobie, ten prywatny mikrokosmos pójdzie się przysłowiowo j****. Ale cała reszta pozostanie na swoim miejscu, a Ty w niej. I w staniesz, otrzepiesz się, i ruszysz dalej. Do kolejnej miłości, a może do tej samej.
O rodzinę, najbliższych. Bo kiedy odbierasz telefon i słyszysz krótkie urwane zdania wypadek, choroba, rak, to stajesz się malutki, maciupeńki w tym całym świecie. Bezbronny, zupełnie pozbawiony mocy sprawczej. Nic nie możesz. Możesz tylko albo dziękować temu komuś u góry, że nie tym razem, i że się udało, albo go przeklinać.
Samotności. Byciu nie samemu, ale samotnemu. Alone in the dark. Tego nie trzeba tłumaczyć. Sam. W pustym domu, nie krótkotrwale, ale notorycznie. Wracający do psa, kota albo dziesięciu kotów i nie mający do kogo otworzyć gęby. Czujesz to? Na ten stan, nie poradzi nawet internet.
Korku, w przód. Ruszenia z miejsca, spróbowania czegoś nowego. Zmian. Dobrze zdajesz sobie nieraz sprawę, że właśnie przyszedł Twój deadline, albo już nawet minął, ale jeszcze przec iągniesz go o dzień, dwa, miesiąc, tydzień, kwartał czy rok. Jeszcze poczekasz, zanim oddasz skok. A gdy jest po wszystkim, zdajesz sobie sprawę, że to co uważałeś za krok milowy, było zaledwie małym kroczkiem raczkującego dziecka. Ale fakt jest faktem, czasem trzeba wiele czasu, aby dojrzeć, do pewnych rzeczy, i... skoczyć.
Dziś zapytano mnie, czy kiedyś przestane się bać. I teraz właśnie zdałam sobie sprawę, że nie przestanę. Nie przestaniemy. Ale będziemy starać się żyć, tak abyśmy to my pokonywali strach, a nie on Nas.
Cóż. Podobno każda motywacja jest dobra, jeśli prowadzi do celu.
Dziękuje K. za inspirującą rozmowę. Dziękuje M. za to, że pokonujemy strach.