znów strasznie sie rozleniwiłam. prowadziłam kalendarz. zapisywałam w nim cele które starałam się osiągać za dnia - i miało to jakiś sens, do czasu kiedy nie rzuciłam go gdzieś w kąt. któregoś dnia pisze tam 'rozbudź w kimś uśmiech'. Była to ostatnia z nieodhaczonych pozycja. ide wiec niedaleko poczty i patrząc jakiemuś mężczyźnie w oczy uśmiecham sie do niego. odpowiada mi niemal natychmiast lustrzanym gestem i osiągam dziwne rozluźnienie chwile potem, ze udało mi sie wszystko to co założyłam. gdy mnie mija zaintrygowany, zamykam w dłoniach kalendarz a czas spowalnia. ale gdy wracam do teraźniejszości, teraz znów nie wyznaczam sobie celów, dlaczego? odsuwam sie nic nierobieniem od osiagniecia sukcesu. a przeciez nie chce byc byle kim. mam ochote stac sie jeszcze lepsza, dazyc do marzen, chce sie uczyc, chce cwiczyc, chce byc zmeczona, znow chce czuc ze zyje. i nie mam ochoty na to by cokolwiek w tym mi przeszkodziło.