Wracam z uczelni i mam ochotę do Ciebie zadzwonić, opowiedzieć Ci, jak w szkole... podjechać 111 spod UW do Ciebie, usiąść przy stole i patrzeć, jak ptaszki w karmniku biją się o okruszki, które im wyrzucasz...
Nie mogę o tym myśleć, bo znów się rozpłaczę.
Jestem zdenerwowana światem, ludźmi, zirytowana całym wachlarzem ludzkich zachowań. Podróże 116 coraz bardziej denerwują, pchający się i krzyczący ludzie doprowadzają do mdłości, pogoda demotywuje, chce się tylko spać i spać... prawie nic nie robię, a wciąż to zmęczenie, skąd ono? Przeleżałabym całe dnie w łóżku, już nic nie sprawia, że chce się wstawać, wręcz przeciwnie - błędem było inwestowanie w nowe, ogromne łóżko tuż przed okresem największego rozleniwienia.
Wystarczy mała pierdoła, by mnie rozdrażnić. Kontakty z modeleczkami stały się katorgą, ich roszczeniowa postawa, wieczne oczekiwania, głupie pytania... Cokolwiek idzie nie po mojej myśli, wywołuje złość. Każdy dzień to staranie o nie ukazywanie irytacji, ale już czasem nie mam siły zaciskać zębów... wracam do domu i wybucham.
Co za koszmarna jesień. Najkoszmarniejsza.
Najlepszym momentem dnia jest ten, w którym kładę się do łóżka i wreszcie nic nie muszę.
Wróć, kochana... byłaś moją ostoją spokoju.
Wkrótce święta. Najgorszy okres w całym roku. Przeżyłabym go jakoś w milczeniu i bez słowa, gdyby nie moja wieczna zazdrość o to, jakie święta macie wszyscy. Jakie święta ma każdy - mam takie wrażenie - każdy oprócz mnie.
Chciałabym kiedyś, choć raz w życiu, zrobić sobie takie prawdziwe święta. Ubrać choinkę, zrobić ciastka, puścić kolędy, kupić prezenty-niespodzianki i wsadzić je pod choinkę. Wieczorem cieszyć się z nich, siedzieć z rodziną w ciepłej, miłej atmosferze, rozmawiać, nie spieszyć się nigdzie. Jeść te wszystkie pyszne rzeczy, napić się wina, patrzeć na śnieg, padający za oknem, na gwiazdy, zrobić świąteczne zdjęcia na pamiątkę...
Zazdroszczę tak strasznie, tak strasznie zazdroszczę, że możecie cieszyć się ze świąt, że kupujecie sobie prezenty, że sprawia Wam radość oglądanie wszystkich ozdób na ulicach, że czekacie na ten czas z niecierpliwością.
Dlaczego moja rodzina nie potrafi obchodzić świąt? Dlaczego znów będę musiała się kłócić o to, by móc ubrać choinkę? Czemu znów będą wyzwiska przy stole, tłuczenie talerzy, wypluwanie jedzenia na złość...?! A kto ich powstrzyma, gdy nie ma już Ciebie? Ile przykrych słów padnie w te 2 świąteczne dni? Ile nerwów, ile krzyków, ile łez trzeba wylać, by te dni przeżyć?
Jestem chyba najbardziej nieszczęśliwą 20-latką na całym świecie.