Hej dziewczyny :)
Kilka miesiący temu zniknęłam stąd bez śladu, chociaż już wtedy chęć do udzielania się tutaj mocno się osłabiła. Cóż, życiowe zakręty.
Chciałam wracać, ale nie miałam sił. Postanowiłam już jakiś czas temu napisać tu coś; co u mnie, dlaczego mnie tu nie ma... Napisałam trochę ale w połowie poczułam że to nie czas na takie rozliczenia. Nadal nie jestem pewna czy to już, ale czuję że chciałabym podzielić się z Wami moim kawałkiem historii bo właściwie zawsze to tutaj robiłam.
Powinnam Wam chyba napisać nie tylko o tym co się stało, a również co do tego doprowadziło. Nie będę się zagłębiała w szczegóły tu na forum, ale może któraś z Was jest akurat w słabym momencie życia, a może przeżywa coś podobnego do tego co mi podcięło nogi. Jeśli to co napiszę podniesie kogoś na duchu - będę zadowolona.
Jak pewnie niektóre z Was wiedzą, około półtora roku temu przeprowadziłam się do Poznania z małej miejscowości oddalonej od miasta o kilkadziesiąt kilometrów. Matura zdana, czas na studia. Postanowiłam zamieszkać z chłopakiem, który był nim na tamten moment od ponad 4 lat. Jako "córeczka z dobrego domu" zmęczona kontrolą i zależnością finansową postanowiłam rzucić się na głęboką wodę, znaleźć pracę i zacząć radzić sobie sama. Może nie tak do końca, bo rodzice opłacali moje studia które przyznam, nie były tanie, ale poza tym wszystkie wydatki spadły na moje barki. Po kilku miesiącach z nich zrezygnowałam a oni bez większego żalu pozwolili mi podjąć taką decyzję.
Zamieszkaliśmy na pokoju, w mieszkaniu ze znajomym z naszych okolic oraz rotacyjnie innymi osobami. Niestety ta sytuacja zaczęła źle wpływać na nasz związek (a przynajmniej wtedy widziałam tylko ten negatywny czynnik). Miałam to szczęście, że w Poznaniu "czekał na mnie" dom w którym mieszkałam kiedyś z mamą - jako kobieta chcąca zachować sobie jakieś zaplecze w postaci własności oraz mając na względzie to, że kiedyś wyfrunę z rodzinnego gniazda na wsi, przez wiele lat wynajmowała go bym w końcu ja mogła tu zamieszkać. Podjęłam decyzję o wyprowadzce z pokoju. Mój ówczesny partner nie podzielał mojego entuzjazmu - bo koledzy - ale ja twardo obstawałam przy swoim mając na względzie zły wpływ naszych współlokatorów na mnie, niego i w końcu na nas czyli nasz związek.
Po kilku miesiącach od przeprowadzki postanowił się wyprowadzić. Na pokój. Ten z którego się wyprowadziliśmy. Do kolegów.
Ponad 5 lat dzielonych z bardzo bliską osobą która wydawała mi się być najlepszym co mogło mnie spotkać rozpadło się w ciągu 10 minutowej rozmowy na jaką było go stać i której nic nie zapowiadało. Były próby - jedynie z mojej strony, które nie dały efektu. Definitywnie w grudniu postanowiłam dać mu odejść.
Niestety kolejne kilka miesięcy było dla mnie największym koszmarem jaki teraz mogę sobie wyobrazić. Depresja, używki, rozdarte serce, samotność i brak pomysłu na dalsze życie w samotności wyłączyły mnie w dużej mierze z życia. Cały semestr kosmetologii która była strzałem w 10 był największą katorgą z powodu mojego złego samopoczucia. Studiowałam dziennie, weekendy spędzałam w pracy, gdyby nie to myślę że żaden post mógłby już nie pojawić się na tym blogu. Jednak powroty do pustego domu oraz pies który wymaga opieki przerastały mnie. Dodatkowo kontakt z byłym nie został zerwany definitywnie co z jednej strony było błędem, ale też sprawy które nas jeszcze łączyły działały na mnie dosłownie jak burza na warzywo którym byłam - nie było przyjemnie ale nadal zakochana i rozdarta nie radziłam sobie sama ze sobą i potrzebowałam "podlewania" mimo tego że wszystko zostało już zakończone a ja zdołałam ułożyć sobie w głowie chociaż jedną rzecz - to już nigdy nie wróci.
Przez to, że moje życie zamieniło się w schemat "wstać - przeżyć szkołę/pracę - iść spać" zawaliłam pierwszy semestr co na mojej (dziwnej zresztą) uczelni równa się definitywnemu skreśleniu z listy studentów. Walczyłam do końca ostatkiem sił które mi pozostały ale niestety nie udało się.
Moi rodzice nie wiedzieli do końca co się u mnie dzieje. Nauczyłam się tego co nigdy mi nie wychodziło - uśmiechać się mimo nieprzerwanego bólu. Zdarzało mi się rozpłakać przy tacie którego darzę trochę większym zaufaniem w niektórych sprawach ale przecież to normalne, prawie 6 lat związku po prostu zniknęło a ja zostałam pierwszy raz w życiu sama i musiałam sobie z tym poradzić. Nie radziłam sobie chociaż dobrze udawałam. Jedyne pozytywne emocje - a co najważniejsze szczere - wywoływała u mnie praca. 12-godzinne, wyczerpujące zmiany, non stop kontakt z klientami, którzy często dawali mi powody do uśmiechu miłym słowem czy zwykłym uśmiechem. Nieświadomie, ale dziękowałam w duchu każdemu z osobna. Niektórzy moi współpracownicy wiedzieli wszystko o tym jak się czuję, co robię i w jaki sposób radzę sobie z tą sytuacją. Wiedzieli, bo zawsze rozmowa z zaufaną osobą dawała mi najwięcej a nie chciałam zostać z tym kompletnie sama. Im też byłam wdzięczna za wsparcie które mi okazywali i ramię w które mogłam się wtulić w najgorsze dni a nawet i uronić łzę gdy tego potrzebowałam.
Po kilku miesiącach trybu stand by stwierdziłam, że potrzebuję profesjonalnej pomocy. Postanowiłam również rodziców poinformować o moim złym stanie z którego zdawałam sobie sprawę. Wiele razy wcześniej chciałam, ale czułam, że jako ta "silna krnąbrna, chadzająca własnymi drogami i samodzielna" zawiodę ich i ciężko mi było okazać słabość która przejęła nade mną kontrolę. Pewnego ranka odpalając skacowana laptopa (nie, nie nadużywałam alkoholu, czasem po prostu zdarzało mi się wyjść ze znajomymi by poczuć chociaż trochę normalnego życia) trafiłam na wpis który kropka w kropkę przedstawiał to jak się wtedy czułam. Może trochę żałośnie, ale postanowiłam po prostu wysłać do rodziców maila z tym linkiem i krótkim komentarzem. Nie widziałam innego wyjścia a ból kipiał ze mnie niczym zupa z garnka.
Wtedy nastpił w moim życiu nagły zwrot akcji. Kolejne spotkanie z byłym nie wbiło mi jak zawsze noża w serce. Dało mi niesamowite ukojenie. Ulgę, że pozbyłam się tego balastu jakim był ten człowiek. Tak, ten sam którego bezgranicznie kochałam, z którym planowałam wspólne życie i którego odejście sprawiło mi największy ból jaki mogłabym sobie wyobrazić. Ten sam który na naszym ostatnim spotkaniu pokazał swoją złą i nic nie wartą twarz której wcześniej nie zauważałam.
Po jego wyjściu usiadłam na kanapie na której przed chwilą siedział i roześmiałam się. Tak szczerego śmiechu przepełnionego radością nie doświadczyłam chyba nigdy. Zdałam sobie sprawę jakie mam wspaniałe życie. Prawda, zawaliłam po drodze kilka spraw, ale mam 21 lat, jestem samodzielna i samowystarczalna, nauczyłam się być sama i wiem, że poradzę sobie. Przez "wspaniałe" rozumiem "takie nad którym panuję" bo o tym zawsze marzyłam. To był mój cel - udowodnić sobie i rodzicom, których zdanie jest dla mnie bardzo ważne, że umiem sobie poradzić. Zarobić na siebie, być sobą i wykazać się odpowiedzialnością za swoje życie. Kiedy wyprowadzałam się z domu rodzinnego, rodzice nie wierzyli w to, że dam sobie radę, utrzymam pracę i nie wrócę z podkulonym ogonem bo coś nie poszło po mojej myśli. Największą nagrodą było dla mnie usłyszeć, że są ze mnie dumni. Po prostu. Pierwszy raz w życiu w kwestii która była dla mnie na prawdę ważna i zależna tylko i wyłącznie ode mnie.
Od tamtego dnia czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie. Zrzuciłam z siebie balast który ciążył mi tak długo i niszczył mi życie. Dopiero teraz zauważam te wszystkie złe rzeczy które wybaczałam - trochę ze strachu przed samotnością która była najgorszym co mogłoby mnie spotkać. I spotkało. Poradziłam sobie z tym. Wiele nauczyłam się analizując ostatnie kilka lat, wyciągnęłam wnioski - niektóre bolesne. Wiem, na co sobie pozwolę oraz do czego nigdy nie dopuszczę.
Od nowego semestru zamierzam rozpocząć te same studia - jednak zaocznie. Schudłam dużo i zamierzam pociągnąć to dalej bo jeszcze trochę przede mną.
Dziś jestem szczęśliwa i Wam życzę tego samego :)
Inni użytkownicy: zlowrogoszumiawierzbypicaseorocksankanewem0523jajo40235halina05tolek73trebron19adezianmkmsmfm
Inni zdjęcia: :) dorcia2700134. atanaMiłośnik winogron elmarOd zera do siebie pamietnikpotworaPolski Biały Dom bluebird11... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24