Minęło pół roku od mojego ostatniego wpisu, a wydarzyło się więcej, niż przez ostatnie lata!
2 dni po ostatniej notce w wyniku bezsenności, przeszukując Internety w środku nocy podjęłam decyzję, dzięki której spełniłam jedno ze swoich największych marzeń. Kupiłam bilety do Irlandii! A potem na Modlin, do Galway, na Moherowe Klify itd. Zorganizowałam wyjazd od A do Z, zwinęłam ze sobą dwie ulubione osoby i pojechałam spełniać marzenia. Była to najbardziej chora, ale najbardziej czaderska akcja tego roku. Klify skradły moje serce, Irlandia pochłonęła mnie totalnie, Galway nie zawiodło, a klimat był taki, jaki sobie wymarzyłam. Mogę bez skrępowania i nadmiernej skromności powiedzieć, że jestem po prostu z siebie dumna za organizację tego wyjazdu, zważając na przeciwności losu w drodze powrotnej.
W połowie stycznia w domu pojawiło się nowe, bardzo energiczne szczęście. Szisza nie ułatwiła nam życia swoim temperamentem, ale jednak chce się wracać do domu, w którym od progu jesteś zalewany taką miłością. Polecam każdemu!
W między czasie było dużo śmiechu: Gala Stand-up w Spodku, Ruciński&Lotek&Pacześ w Katowicach i Giza w Tychach. Uwielbiam płakać ze śmiechu i mieć zakwasy brzucha przez 3 dni. Totalne oczyszczenie z negatywnych emocji.
Potem przyszedł maj. Zrobiło się gorąco. Po miłym dniu spędzonym z grupą w Tychach, Giszowcu i Pszczynie przyszedł czas na włoskie wakacje. Były piękne małe miasteczka, ogromny i zachwycający Rzym, Watykan i Franciszek na wyciągnięcie ręki, szalone noce na plaży w Bellarii oraz wymarzona, wyczekana Wenecja. Maska przywieziona, makaron w ilości stu ton zjedzony, pilot wycieczek zaliczony na 5+, jednym słowem: rewelacja.
Potem sesja. Jakże nam 18 piętro napsuło krwi, ale jakimś dziwnym trafem, mnie się udało. Nie ma kampanii wrześniowej, nie ma stresu, jest chillout i relaks na maksa.
Pod koniec czerwca dostałam się na wyjazd studyjny Czechy-Niemcy. Wszystko finansowane przez UŚ i UE. Kolejny bajeczny czas: czeski syr z piwem pozamiatał wszystko, rejsy łodzią, wspinaczka po Czeskiej Szwajcarii, gry miejskie w ścianie deszczu w Ratyzbonie, piwo nad rzeką z Dreznie, nocne zwiedzanie, plener pod najpiękniejszym zamkiem na świecie, czy panika, bo "to są prowadzący!". Integracja na całego, bez awantury o alkohol się nie odbyło, bez zawału i litrów krwi również, ale i tak było wyróżnienie. Po prostu high life!
Potem dzień na przepakowanie i już w drodze do Pyrzowic. A stamtąd w jedyne miejsce na Ziemi, dające mi błogi spokój, relaks i ucieczkę od wszystkiego. Co z tego, że znałam każdy sklep i każdą restaurację? Co z tego, że potrafiłam zatańczyć każdy układ taneczny? Co z tego, że na dzień dobry buchło 48 stopni? Ja po prostu kocham Marmaris. W tym roku zaliczyłyśmy wyjazd do zapierającego dech Pamukkale, gdzie Marioletka była bohaterem roku, a ja spełniłam jedno ze swoich tureckich marzeń. Kolejny tydzień to rejs po Dalyanie, szpital dla żółwi Caretta Caretta, kąpiel w Morzu Śródziemnym, degustacja tureckiego wina i totalny relaks. Nowy hotel zachwycił nas do granic. Always jak zwykle dało radę, a uprzejmość ludzi była rozczulająca. Aż się wierzyć nie chce, że każdy kolejny wyjazd jest lepszy od poprzedniego. I niby człowiek wie, że to był ostatni raz, bo warto zwiedzić coś innego, ale pwności nie ma... :D
Teraz mamy końcówkę lipca. Za dwa tygodnie o tej porze będę niecierpliwie czekać pod Stadionem Narodowym na występ mojego ulubionego rudzielca. Będą trzy supporty i najlepsza przyjaciółka przy boku, więc wszystko musi się udać :)
A potem wrzesień. Jak wrzesień to koniec wakacji. Jak koniec wakacji to należałoby coś zrobić szalonego. A czy piąty wyjazd zagraniczny tego roku nie jest szalony? Jest, dlatego wyruszamy poznać Tunezję. Nie mam pojęcia, jakie wrażenia przywiozę z Sousse, wiem tylko, że nie mogę się doczekać :)
A jakby tego było mało, to nie tylko ja mam nasrane w głowie podróżami. Moi znajomi również są świrami, dlatego w listopadzie lecimy do Lwowa. Kolejny kraj, kolejne zdrapywanie mapy. Będą luksusy i karoce z pijanymi, polskimi turystami oraz atłasy, z których Sebek będzie ześlizgiwał się na podłogę. Cóż to będzie za wyprawa!
Jest dopiero nieco ponad połowa roku, a wydarzyło się i zaplanowane jest więcej niż kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. Wydałam dosłownie wszystko z wygranych pieniędzy, ale powiem jedno: BYŁO WARTO!!!
W wielu miejscach poza granicami kraju mnie w tym roku widzieli: Shannon, Galway, Cliffs of Moher, Pienza, Rzym, Anzio, Nettuno, Asyż, Ballaria, Wenecja, Watykan, Gorlitz, Drzno, Beyreuth, Ratyzbona, Windorf, Pasawa, Decin, Pravcicka Brama, Saksonia, Karlove Vary, Franciszkowe Łaźnie, Cheb, Szumawa, Czeski Krumlov, Hlubowa, Czeskie Budziejowice, Temelin, Dalaman, Marmaris, Pamukkale, Denizli, Dalyan, Iztuzu, a przede mną jeszcze: Enfidha, Sousse i Lwów.
Czy z życia można wycisnąć jeszcze więcej?