On usiadł na kanapie, wziął głęboki oddech,
daleko od przed, po i w trakcie odszedł,
w ręku dobrze zaostrzony ołówek,
jeden spośród tulących w sobie do siebie swoją miłość do odtruć,
nikotynową barwę naskórka kładąć na kartce,
w walce z krwiożerczym schematem wciąż wiązał palce,
na ołówku wilgotnym od niemych oddechów lizał słodką treść:
wczoraj, jutro, byle nie dzisiaj.
pcha mnie wynik spod lady, pożeram go, naczczo tańczę,
ostatnie tango zaostrzonym ołówka końcem
prowadzonym przez poobgryzane subtelnie paznokcie,
kicham gdy patrzę w słońce i drapie się po nosie,
nie, nie piję, rzygam - papieros po papierosie palę.
Piszę do Ciebie z głową przy podłodze,
to nie sen - dyktowany skrupulatnie, w poziomie dłonie,
kładę blisko, bliżej Ciebie, spojrzenie, tylko ślisko, ciszej
jestem pewien, że nie piszę wspomnieniem
smaku między podniebieniem a ustami
sennie, w tym słodkim braku - rozpuść się po cichu we mnie.
[Ty złap mnie wreszcie, skutecznie zamnknij tą przestrzeń,
wiesz, że oddycham Tobą zamiast powietrzem]