ostatnie dni i drobne, przypadkowe szczegóły, które za sobą przyniosły, wzbudziły we mnie nowe-stare emocje. zawsze na granicy października i listopada myślę o jednym. o tym wypadku, który wywrócił świat 13letniej dziewczynki do góry nogami. jedna przelotna, z perspektywy czasu nic nieznacząca znajomość potrafiła otworzyć oczy na całe morza przemyśleń nietypowych dla tak młodej osoby.
1. śmierć istnieje i przychodzi znienacka. zabiera bezlitośnie dusze, które dawały życie innym duszom. zabierając jednego, zagarnia całe tłumy.
2. Bóg istnieje i czuwa. Bóg decyduje. wiara pozwala nie zwariować.
3. można żyć bez innych. żałoba nie trwa wiecznie. świat funkcjonuje dalej.
przeszło 10 lat temu wieczorami byłam sama w czterech ścianach, terapeutyzowałam się muzyką, wpisami na fbl. za dnia byłam zupełnie kimś innym. opanowałam tę technikę do perfekcji. 10 lat to dekada. 10 lat to dużo. nagromadziłam już sobie przeszło 10 lat świadomych wspomnień. w żadnym z moich scenariuszy obmyślanych nocami 10 lat temu nie byłam w miejscu, w którym aktualnie się znajduję. ani odrobinę.
to napawa mnie dumą.