a co jeśli już nigdy nie wróci to, co było... co jeśli to moje czekanie, ta życiowa hibernacja w nadziei na spokój i przypływ pewności siebie na tej ziemi nigdy nie nadejdzie?
czy kiedyś umiałam umiejscowić siebie na mapie szczęśliwego i przemyślanego dorosłego życia? od zawsze byłam roztrzepana. nie nazwałabym siebie marzycielką, nie nazwałabym buntowniczką i rewolucjonistką. jak bym siebie nazwała? niepewnością.
od jakiegoś czasu nie poznaję siebie. od jakiegoś czasu, panuje w moim życiu pewien czas, jakiś czas, niedobry czas. czuję się zaplątana, oplątana, zapętlona. pandemia i zamknięcie dały mi wiele, a jeszcze więcej zabrały. po troszeczku, po kawałeczku wyrywały części mnie, tak, bym niczego nie zauważyła. nie widziałam, że tracę rachubę, tracę rytm i tryb, tracę zapał, ambicję. tracę zdolności, które dotychczas wydawały mi się być integralnymi częściami mnie: odwaga, wygadanie, pewność, optymizm.
poczucie bycia nieużytecznym dla wszystkich oprócz niego, poczucie zmarnowanego czasu przeznaczonego na samorozwój mocno weszło mi na głowę. przytłoczyło moją ekstrawertyczną naturę na tyle, że ludzie nie wydają mi się niezbędni do dziś. tęsknię za nimi i nie umiem długo z nimi być. a może inaczej, nie umiem być z nimi tam, gdzie oni mnie chcą, gdzie mnie widzą. nie umiem rozmawiać o przyszłości, odpowiadać na pytania. druga strona pokazuje, że nie umiem też wysiedzieć sama ze sobą. nie umiem bądź nie potrafię znaleźć na to czasu.
a brakuje mi go z własnego wyboru. brakuje mi go, bo postanowiłam przyprzeć się do muru jednocześnie sprawdzając, jak długo dam radę wytrzymać. podjęłam się pracy przy jednoczesnym studiowaniu. i nie zrobiłam tego dla siebie, a przeciwko sobie. zrobiłam to, żeby się na sobie odegrać za stracony rok.
teraz biegam jak chomik w kółku, gonię samą siebie, czasem przystanę żeby się tym pochwalić, czasem żeby się nad tym użalić. boję się odejść, boję się zostać. coraz częściej się boję. tej niewiedzy, tego nierozpoznawania siebie, tego braku zaufania do własnych decyzji. moje ciało mnie nie słucha, więc dlaczego umysł miałby się tłumaczyć? tak jakby postanowiły żyć obok mnie, poza mną. przyglądam się im czasem i nadal nie rozumiem. czy to świat do tego doprowadził czy ja sama.