a więc to ten wieczór. ten, o którym myślałam już jakiś czas. ten, którego się spodziewałam, a i tak bardzo się go obawiałam.
pierwsza z 14 nocy bez niego. to głupie, przeżyć setki, ba, może i tysiące nocy z nim i nie móc się nacieszyć, ale wystarczy kilka bez niego, by mnie złamać..
zapach jego perfum doprowadza mnie do płaczu.
widok talerza, na którym jeszcze wczoraj jadł kolację doprowadza mnie do płaczu.
jego głos przez telefon, kiedy mówi, że już chce wrócić, że najchętniej wróciłby już teraz, pieszo... wciąż płacz. rano płacz, w dzień płacz, w nocy płacz. Boże.
kocham go za mocno, przywiązałam się za mocno, a radzę sobie za słabo.
wrzesień zgodnie z założeniem wylazł mi na głowę. z dnia na dzień czuję się coraz bardziej pokonana. a gdzie moja siła sprzed kilku tygodni? gdzie mój zapał sprzed kilku lat? czy można zmęczyć się sobą? bo tak się właśnie czuję. zmęczona ciągłym gonieniem za własnymi wymysłami: idealnie zaplanowana lekcja, dobra aparycja przed ludźmi, prawidłowo udzielone odpowiedzi na pytania o przyszłość, zorganizowana praca, połączona z obowiązkami w domu i obietnicami złożonymi rodzinie i przyjaciołom.
wrzesień, weź spierdalaj już