o tak było. różnie właśnie. raz na górze, raz gdzieś w dołku... ale wciąż razem.
temu ufam, bo jak mam nie ufać jedynej "pewnej" w moim życiu? co mi więcej pozostanie? niewyraźna przyszłość, niepodjęte decyzje i kroki wstecz, których nie chcę robić. więc jestem. w tym ostatnim dniu najdziwniejszego roku ever, jestem z nim. a co najważniejsze - TYLKO z nim. bez spojrzeń, bez obowiązków, bez "muszę", bez "wypada".
zaraz siądę do ostatniej to do i to buy list w 2020. zaraz posprzątam mieszkanie, umyję naczynia, zjem śniadanie i wypiję najlepszą herbatę. zrobię pranie, nawet wyprasuję kilka rzeczy. odgrzeje przygotowany wcześniej obiad, przygotuję kolację na wieczór dla dwojga. naprawdę się cieszę. dla dwojga.
chyba nie znajdzie się taka osoba, która choć trochę, choć na godzinę, nie odetchnęła pełną piersią w tym roku. przecież w tym chaosie jedynym wyjściem było chwilowe zlekceważenie i niedostępność dla świata. jasne, praca nie ucieka, zaraz trzeba zbierać się do kupy, ale wcześniej... łóżko, serial, herbata późną nocą...
a ja skończyłam studia licencjackie. obroniłam się z jedną z najlepszych ocen na roku.
wyprowadziłam się z domu (znowu). tym razem dla niego, dla nas. (dla siebie?)
nauczyłam się gotować. a może bardziej odkryłam, że gotować potrafię.
uświadomiłam sobie, jak wielką zaletą jest moje zorganizowanie. robiłam mnóstwo list.
zarobiłam pieniądze. za granicą (ważne). i zrobiłam masę dorosłych zakupów. mikrofalówkę zostawiam na 2021.
dojrzałam politycznie i poglądowo. odważnie kwestionowałam niewyraźne rzeczy, dużo czytałam i pytałam. dużo rozmawiałam.
przeczytałam 41 książek.
ubrałam własną choinkę (dziecięca radość).
przetrwałam.