Mieszkałam w tym budynku. Wrysowany w niezmierzoną tłumioną przestrzeń, tkwił niczym samotny bastion, a nie regularnym, rozpadającym się kształtem wdzierał się w obcą, nieznaną krainę. Wodziłam w zadumie po ciemniejących korytarzach desek w oczekiwaniu odnalezienia znajomych rysów starości na ich poszarpanych, wyblakłych ścianach. Krwiobieg niezliczonych wąwozów i zgubnych uliczek, gdzie w samym sercu śmiertelnej sieci przystanęłam. Schody, schody wyrysowane z kurzu, kręte, okrężne, mknące w dół. Ich wygięty kształt przypominał wyglądem okrągłe książki pełne małych literek, pozostających w uśpieniu, w towarzystwie roztrzepotanych zmiętych kartek, które dryfowały, niesione dziwnym powietrzem. Rozdarta forma schodów rysowała na samym dole powierzchnię. Postrzępiony, ciemny strój, skąpany w brudności zniszczonych drzazg. Pionowe rozdarcia zimnego drewna zdradzały jego niemy krzyk odbijający się od szczelin, wołanie powracające z niepowstrzymanym echem. Jego wina bez uczynku, cierpliwość bólu trwania nieporuszonego, bez odpowiedzi, z naiwnością istnienia, na przekór uczuciom. Tuż przy/pod bladych dłoniach spoczywały ogromne odnóża mieniące się, odbijające od ciemnego blasku do kładącego się cienia mojej sylwetki. Zdawało się usłyszeć lekki trzask wyginających się bez nadziei jeszcze, czy to pożegnalne tchnienie wydzierające się z milczącej klatki piersiowej? Miał dziwną twarz. Przykrytą rozchwianymi, ciemnymi włosami. Wyłoniły się oczy. W górę uniosły się, kamienne oczy, penetrowały niemalże cały okrąg horyzontu, starały się uwolnić od swojej bezczynności. Ja patrzyłam z góry on z dołu. Tkwiłam tak samotnie. On piętnowany brakiem porywu. Przymknięte nieco powieki, zegar oddechu niedostrzegalnie się porusza. Przez chwilę przyznam ze wstydem, że wezbrała we mnie fala lęku, przed nagłym wiatrem, który by mnie tam zepchnął. I znów. Wydarty z głębi oddech wiecznego i poskromionego człowieka, przywykłego do upojnych nocy posród marzeń na deskach niemej duszy. I znów. Niepokojące poruszenie. Tak znajome, ten kształt słyszanej melodii, dźwięki nasączone nieregularnymi ruchami. Co robić... Mężczyzna konający o odnóżach pajęczych. Koniec jego niedaleki. Smutno mi się zrobiło. Żegnałam go spojrzeniem, i żeby nie wracał. I znów. Tym razem poczułam cios zwycięskiego wzroku wymierzony z moje plecy. Odwróciłam się na pięcie, a podemną leżał on, w bezruchu. Samotny, w jego oczach wtedy tlił się śmiertelny ogień. Chwilę później poczułam płomień jego języka na stopie. Ugryzł mnie pająk.
Ostatni krzyk spomiędzy zniszczonego drewna zdarł mój sen i melodią szelestu spowił moją obecność. Dłuższą chwilę zużyłam na niechciany powrót do rzeczywistości. Poruszona. Poranna. Oblana wodą.
3 godziny snu. Świetnie.
Inni użytkownicy: emillyyy0987misjonarzetarnowsahasularahajpanek94amandooojulitkajula144unospinnalex11234adriano3488nalna90
Inni zdjęcia: Zbychu itaaanKaplica św Kingi bluebird11Wiosna milionvoicesinmysoulOpole kominy suchy1906Good vibes photographymagicPod te święta. seignej"Dzika "plaża andrzej73;) virgo123;) virgo123;) virgo123