Dzisiaj niesamowity dzień.
Zaczęło się od nocy, kiedy to zwijałam się ze skurczami jakbym rodziła, w wyniku jakiejś tam małej pokarmowej niestrawności. W szkole dostałam nospę.
Potem na historii nic nie widziałam. Nic. Jakby Baśka była w połowie klałnem, to bym tego nie zauważyła.
Potem z kolej napieprzanie w głowie. Takie tam, migrena na WOsie.
Na teatrlnych lepiej, blokada umysłowa ustąpiła, ale zaczęło mnie brać zmęczenie, tuż przed różańcem.
A właśnie. Przed różańcem poznałam Pana Uczciwego Żula ze Starówki.
Spytał, czy mam coś do jedzenia, bo jest głodny, powiedziałam, że nie. No i się przysiadł i sobie pogadaliśmy, jak życie. Powiedział, że jak tylko zarobi 250 zł to kupuje sobie bilet do Marsylii i wyjeżdża, bo to jest taka a la Mekka dla Kloszrdów. Stwierdził, że nie chce iść do schroniska, bo ludzie są tam wulgarni i mają wszy. Nie chce też pracować w Tesco, bo źle tam traktują i 5 zł/h to jest po prostu śmieszne. Za to nie da się wyżyć. Niezły był z historii. Nie pytałam się go, czy się tego wstydzi. Myślę, że nie musiałam. Ale bardzo ładnie się wypowiadał, poprosił mnie, bym się za niego pomodliła, bo jest chrześcijaninem. Pomodliłam się. Nie wiem, czy to coś da, ale skoro prosił?
Ogółem dzień fajny. Jak sami widzicie.
Olek? 4 u.