Czułam z nią coś innego, odurzenie ... nie pozwalała na jakikolwiek oddech zazdrości.
Ale bywały te chwile i były całkiem realne pomimo tego, że nie każdy mógł uwierzyć w rzeczywistość.
Wpadałam w otchłań, później jeszcze większą ... i nie było żadnej ucieczki.
Nie mogłam samodzielnie chodzić po zlekceważeniu świata, grawitacja mi nie służyła, leżałam.
Leżałam godzinami na podłodze, coś na kształt niczego, świat miał kształt piekła.
Odebrano mi możność wyrażania siebie, emocji, uczuć.
Podejmując próby udaje mi się wyrażać to wszystko lecz w sposób destruktywny.
Dawno nie pisałam o tym wszystkim, to przez natłok spraw, przypadków, ciężaru w moim życiu.
Prawie zapomniałam języka którym operuję świetnie, języka którego nie miałam prawa zapomnieć.
Jeszcze jestem, jeszcze nie zabrali mi mnie. Jeszcze oddycham.
Nie otrzymałam żadnej szansy, odparłam wiarę, odrzuciłam dłonie. Jakie dłonie..? Rodzina.
Żyję po cichu, nie czekam poklasku, nie czekam zrozumienia i nie czekam wieczności.
Wieczności nie ma, możemy się łudzić, że na zawsze, że już i koniec, ale nic bardziej mylnego.
Zanim pojawiła się Ona, moja egzystencja była cierpieniem, karą, pokutą, która niby miała zbawić mój chory łeb.
Ciągnę za sobą ból, bo po upłynięciu pewnego przerażającego okresu w moim życiu nie byłam w stanie go udźwignąć.
Przywiązany do nóg i rąk nie raz krępuje moje ruchy, opętał mnie, opętałam siebie.
Chciałabym by choć na chwilę to życie przestało być cichą, ukrywaną depresją.
Bo ile można dławić ten smutek, ile można umierać, udawać.
Tak mocno zapragnęłam żyć... ale po czasie gdy żyłam nie żyjąc nie potrafię.
To wszystko wciąż doprowadza do paranoi, czuję okalającą mnie samotność.
Bo przecież straciłam już tak wiele. "Rodzina"
ONA odchodziła od zmysłów gdy coś zawładnęło mną zarazem obezwładniając mnie.
ONA się martwiła, a to ja sama stałam się przekleństwem własnego życia.
Psychotropowy tester.
Krawaty na krtani, krew z żył jak nuty na pięciolinii.
Co rano zeruję stan umysłu z myśli zagrażających życiu. Nie tylko mojemu.
Szok wewnętrzny podczas odseparowania umysłu od serca przyprawia je o szybsze bicie.
W tym natłoku bólu staję się niesamowicie smutna, zimna i gorzka.
Uśmiecham się.
Smak moich niedoskonałych ust staje się gorzki. Zły.
Jestem zła. W końcu tak wmawiała mi ta rzesza popierdolonych ludzi bez szans na relacje.
Aż chciałoby się krzyknąć z bezsilności, ale nie znam słów, tylko dziurawe spojrzenia.
Odpalam papierosa, tego samego, trzeci raz, dławię się tą nieudolnością.
Ale częściej coś zaczyna mi wychodzić. Fajno.
Wciąż mi smutno, smutny jest świat ten, swoją indolencją łamię karki ludziom. Wciąż.
Otworzyłam dziś oczy, pytając pustą przestrzeń po co mam wstać.
Podniosłam głowę i poczułam niechęć do swojego obrzydliwego ciała.
Jakby obślizgłe dłonie przeszłości głaskały jego całą powierzchnię. Ohyda.
W moich zagubionych myślach i pragnieniach nie żyję. Dawno ktoś, a raczej coś mnie zabiło.
Jakaś pieprzona rozumna materia zamieszkała we mnie i opanowała mój żywy - nieżywy organizm.
Umrzemy razem. Miłe chwile.
Ktoś krzyczący za oknem - coś co sprawia, że życie staje się głupie.
Zastanawiam się czy jeszcze coś ważnego ma dla mnie znaczenie. Coś poza Panią mojego świata.
Od lat zagłębiam się w stan mojej ponurej psychiki i w zróżnicowany sposób określam siebie.
Albo to co jest we mnie, albo czego nie ma.
Pojawiła się osoba, kobieta, która rzuciła we mnie ciepłym "na zawsze ważna"
Jestem odzwierciedleniem początku i końca doskonałego w swojej konstrukcji bólu.
Wszyscy wiemy jak to się skończy. To budzi na mojej twarzy uśmiech straszny.
A Ona dzielnie dotrzymuje mi kroku i nie pyta o powody smutku.
Nie pyta o powód pierwszej łzy tylko zatrzymuje kolejne.
Z czasem nauczyłam się nie płakać, chociaż do dzisiaj jest rana.
Jeśli sprawiłam, że czujesz się gorzej Kochanie, przepraszam...
Każdy kolejny dzień z Tobą naprawia mi głowę. Dzięki Tobie wiem dużo więcej tu o sobie dziś.
Jestem we śnie? Jesteś? Bo ja jestem dorosłym dzieckiem.
Często się zastanawiam, czy znikniesz, kiedy skończy się ten sen...
Mówiłam to nie raz... jesteś tak idealna, że wątpię często czy na prawdę istniejesz...
Kocham Cię, wiesz to, nie jest ważne to jak teraz będzie
Te łzy na mojej twarzy to jest tylko i wyłącznie szczęście
Dlatego, że Cię mam, dlatego, że nie zawiodłaś
I cieszę się w kurwę, że nie chciałaś mnie nigdy oddać!
Nie tak dawno wiesz, kumpel zapytał mnie o matkę i rodzine
Powiedziałam mu, że umarła choć ta gnida jeszcze żyje
Po niej ukoiłaś największy ból i pamiętaj o tym
Za Tobą w każdy dym, Twój uśmiech rany goi
Jesteś wyjątkowa, jedyna, dajesz wiarę mi dziś
Siłę by iść, byłaś wtedy gdy nie miałam kurwa nic
Dziś mam Ciebie - dziś mam wszystko, z biedaka zrobiłaś milionera
I uśmiecham się, bo przeżyłam to, przeżyłam i nie chcę umierać!!!