Usiadłam na ławeczce przy nagrobku i od razu zaczęłam płakać. Choć minęły już dwa lata od wypadku w którym zginęła mama ja ciągle nie mogłam się z tym pogodzić. Tęsknię za nią, potrzebuję jej obecności. Gdyby teraz była z nami tata nigdy nie zacząłby pić i nas katować. Siedziałam na ławce wspominając chwile spędzone z mamą. Przypomniałam sobie również dzień jej śmierci. Była taka szczęśliwa. Gdy wychodziła z pracy zadzwoniła do mnie, że właśnie dostała awans i koniecznie musimy to uczcić, więc mam siedzieć w domu. Razem z tatą i Moniką czekaliśmy na nią około 2 godzin a droga z pracy do domu zajmowała jej do 30 minut. Po godzinie zaczęłam do niej dzwonić, lecz bezskutecznie. Dopiero po ponad dwóch godzinach od telefonu mamy tata dostał telefon z policji.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Z trudem znalazłam go na dnie torby i w ostatniej chwili odebrałam połączenie od Mateusza.
- Tak, wiem. Miałam się odezwać. Przepraszam, ale nawet nie zauważyłam kiedy się ściemniło. Ciągle siedzę na cmentarzu. - odebrałam krótkim monologiem.
- Może się spotkamy i pogadamy? - zapytał chłopak.
- Muszę już wracać do domu, ale może jutro?
- Okej. O 13 w parku koło szkoły?
- Mi pasuje. Także do jutra. - powiedziałam po czym się rozłączyłam.
Wzięłam torbę i ruszyłam w kierunku bramy. Udało mi się opuścić cmentarz jeszcze przed zamknięciem. Już raz zdarzyło mi się spędzić noc na cmentarzu, co spotkało się z tak ogromną złością taty, że leżałam w szpitalu z wstrząsem mózgu.
Powoli szłam w kierunku bloku. Mijałam grupki roześmianych nastolatków. Kiedyś sama byłam do nich bardzo podobna. Codziennie wieczorem chodziłam z kilkoma przyjaciółmi dosłownie wszędzie. Też ciągle się śmialiśmy. Lecz to było zanim w moim domu rozpętało się piekło. To samo, które miało miejsce gdy tylko weszłam do domu.
- Gdzie Ty byłaś tyle czasu?! - zaczął wrzeszczeć ojciec.
- Mówiłam Ci, że idę na cmentarz.
- Już myślałem, że uciekłaś jak Twoja siostra.
- Chętnie bym to zrobiła. Byle jak najdalej Ciebie i Twoich tortur. - warknęłam.
- Ja Ci zaraz pokażę tortury!
Rozzłoszczony wyjął kabel z radia i zaczął mnie nim uderzać głównie w plecy. Najpierw z całej siły, później z każdym kolejnym ciosem coraz lżej. Stałam niewzruszona. Z dnia na dzień coraz bardziej się do tego przyzwyczajałam. Nauczyłam się przy nim nie płakać, co tylko bardziej go złościło. Gdy skończył swoje dzieło mogłam spokojnie pójść do pokoju. Położyłam się na łóżku i po raz kolejny dzisiaj pozwoliłam łzom spływać po moich policzkach. Ból w plecach był okropny. Cicho zanosiłam się płaczem nie mogąc tego opanować. Dopiero po kilkunastu minutach dochodziłam powoli do siebie. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Zdjęłam koszulkę i ustałam tak, aby w lustrze móc ujrzeć plecy. Zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam, czyli krwawe ślady po kablu. Znowu będę musiała ominąć wf, a pan Bartek znowu będzie się wypytywał. Boję się, za może się wszystkiego domyślić. Przecież nie raz widział siniaki na moim ciele. Nie chcąc dłużej patrzeć na to, co zrobił mi mój własny ojciec zdjęłam resztę ubrań i wskoczyłam pod prysznic. Syknęłam z bólu gdy strumień gorącej wody trafił na moje plecy. Szybko przekręciłam kurek na chłodniejszą wodę i dokładnie się umyłam. Niemal tak jakbym chciała snuć z siebie to, co mi zrobił. Gdy wróciłam do pokoju zobaczyłam że jest kilka minut przed północą. Sprawdziłam jeszcze facebooka i poszłam spać.
Miał być trochę wcześniej, ale nie dałam rady. Mam nadzieję, że się spodoba :)