Zdjęcie nie moje, żeby potem nie było jakiegoś darcia mordy czy coś.
Jestem dziś niesamowicie wściekła. No, może nie dziś, że cały dzień, tylko jedna drobna na pozór rzecz wyprowadziła mnie z równowagi, a potem już wszystko. Cóż, chyba dobry objaw, że potrafię reagować w jakikolwiek sposób na elementy prozaicznnej formy obecnego pseudożycia. Nie. Nie mogę tak 'żyć', Chryste Panie, bo albo oszaleję, albo sobie coś zrobię.
I fotoblog bardzo mnie denerwuje, to znaczy 'dokłada swoje 5 groszy', bo najpierw się muszę bawić w szukanie jakiegoś zdjęcia/obrazka (nie będę dodawać tego samego w kółko, no bez jaj w tę stronę znów), potem ze 3-4 razy go powiększać, bo fbl się drze, że plik za mały, włączać i wyłączać okienka systemu, szukać od nowa, przerabiać i tak dalej, a jak już mi się szczęśliwie załaduje, to do tego czasu zdążę zapomnieć, co chciałam napisać, plus poziom wkurwienia jest alarmujący. (Powinnam się uczyć- pół dnia i całą noc najlepiej, ale i tak bym nie zdążyła z materiałem- a nie pisać notki tutaj). Jezu, jak wszystko ciężko idzie. Pierdolę takie 'życie'. Jedna wielka parodia.
I to, że wróciłam z podkulonym ogonem do rodzinnego miasta, to że cofnęłam się w tym 'wątku' o jeden wielki krok (bo w innych wszelakich wątkach to mnie nie ma w ogóle, nagle mnie wyciśnięto jak natrętną pchłę, ale to inny wymiar dyskusji) nie znaczy, że tutaj zostanę. Nie. Haha. To jest sytuacja absolutnie awaryjna. Ja chcę ŻYĆ, bo to jedyne so mogę zrobić na chwilę obecną. Wow, zaskakujące? Chcę NOWEGO. Kraków odpadł. Przepadł. Jest skażony. Przeklęty. Zrujnowane życie, które tkałam przez x lat, może 5, może więcej- i moja droga poprowadziła mnie do tego miasta, pozwoliła mi się tam rozwinąć i nagle... nagle wstrząs. I krew ('Mutter! Oh Gott, Mutter! Blut! BLUT!'- taka dygresja). Miałam tak wiele. To, czego szukają miliony ludzi, nieraz przez wiele lat lub nawet całe życie. I przepaść. Zapaść. Straszne urwisko. I spadam, spadam do tej pory; przepadło wszystko, co się liczyło, co było dla mnie ważne, czym żyłam, co nadawało sens. Co było moją codziennością; zwykłym, prawdziwym, szczęśliwym i jedynym znanym mi życiem. Co stawiałam absolutnie na pierwszym miejscu przed wszystkim innym. Co kochałam całym sercem, umysłem i duszą. Wszystko, co było moją przystanią, moim bezpiecznym kawałkiem świata, moim 'domem' ('home'). Zrujnowane tyle, ile miałam. Wszystkie ulice, domy, kamienice, pierdolony rynek, ulice koło rynku, planty, bulwary nad Wisłą, tramwaje, autobusy (szczególnie 3 ich numery), pewien przystanek i kościół i nowe bloki, i zgrabne mieszkanie na przedostatnim piętrze, przestrzeń i chłód oryginalnej klatki schodowej. Drugie oszklone drzwi, potem drzwi białe, na lewo. Łagodnie seledynowe ściany, zakupy na obiad czy kolację w Tesco lub Biedronce, doborowe towarzystwo współlokatorów, dwa hot dogi za 5zł, pewna karczma, w której nigdy nie byłam, wypady do kina, na kebsy i do maca, spacery wieczorne, bieganie na autobus, nocowania w każdą środę, a i często w inne dni. Te wieczory, gdy czekałam na tramwaj z torbą wypakowaną ciuchami, kosmetyczką, książkami tak, że prawie pękała w szwach; jeden przystanek i przesiadka na autobus i mknęłam, mknęłam do Jego objęć. Wieczory tam. Poranne wstawanie, gdy było jeszcze ciemno, malowanie się naprędce i jazda prosto na zajęcia. Kochana pomarańczowo-brązowa łazienka bez okna... Wspólne prysznice i mycie zębów, pizze, lasagne, tortille, kurczaki z frytkami z piekarnika, poranne tosty z malinową herbatą. I wieczne propozycje mięty. Albo parówki, albo omlety- ale słabo doprawione, bo przecież na mieszkaniu 3 facetów, więc przyprawy kończą się na soli (i gyrosie, o dziwo). I podjadanie nie naszej Nutelli. Oszczędzanie talerzy i sztućców, szuflada bez uchwytu, zaś lodówka z uchwytem urwanym. Smak chłodnego piwa w wieczornym powietrzu, na balkonie jeszcze rozgrzanym po upalnym dniu. Albo smak taniego szampana. Albo wódki cytrynowej. Wspólne sprzątanie. I setki chwil i rzeczy takich i setki innych, lub takich i innych w różnych konfiguracjach i w różnej częstotliwości, cała misterna sieć wydarzeń, spotkań, rozmów, gestów, sytuacji. Przytulki. Pocałunki. Łaskotki. Duże łóżko z szarą pościelą. Bliskość. Ciepło. Zapach. Bezpieczeństwo. Miłość. Tak doskonale znajome jedne jedyne objęcia. Niebieska poświata sącząca się przez okno w środku nocy. Obok przytulona śpi najukochańsza, najwspanialsza na świecie osoba, z którą tworzę jedną całość. On. Pogrążony w głębokim śnie, słodko nieświadomy niczego, z kruczoczarnymi włosami rozrzuconymi po poduszce i długimi rzęsami. Miarowy oddech; prócz tego zupełna cisza dokoła. Potrafiłam tak leżeć i patrzeć na Niego, zdaje się, godzinami.
I czuję szczęście myśląc o tym i przenosząc się w to wszystko. Ale rzeczywistość nie daje o sobie zapomnieć i zawsze gdzieś prześwituje i się przebija. Dwa różne światy. Nie do uwierzenia.
I jak mam b y ć ?
Nagle jej kontury się wysotrzyły, stała się wyraźna; wyłoniiła się jakby z tła. Nie zrobiła niczego szczególnego ani nie była nikim szczególnym. Jednak przyszła i w koleżeńskiej uprzejmości ze swej strony zabrała mi wszystko. Przywłaszczyła sobie mój świat i zajęła moje miejsce; na pewno też wprowadziła mnóstwo swoich modyfikacji i teraz nazywa to swoim światem. I Jego nazywa swoim. Tak.
To nie jest tak że piszę, żeby się nad sobą użalać. To jest to co czuję, co siedzi w środku i mnie od środka, jak to się mówi, toczy jak robak. I jeśli nie napiszę, nie znajdę dla tego jakiejś drogi na zewnątrz, to to mnie rozerwie. Chociaż nie wiem, czym by się to objawiło, bo czuję się rozerwana na strzepy. I jak bym nagle znalazła się w ciele kogoś innego. I bardzo rozbita, jak szklane coś, ale nie wiem co i nie mam siły szukać porównania. Zresztą tego się nie da opisać ani wytłumaczyć tak, żeby osoba nie czująca tego mogła to poczuć czy sobie wyobrazić ot tak. Chryste.
Byłoby prościej, gdyby nie był moim ideałem, gdyby nie było takiego porozumienia dusz, takiej zgodności i więzi i poczucia, że to właśnie Ten, na całe życie. Gdybyśmy się kłócili codziennie o wszystko. Albo chociaż raz na tydzień o cokolwiek. Albo raz na miesiąc. No nie wiem. Gdyby się nie układało. Gdybym chociaż malutką częścią podejrzewała, do czego jest zdolny.
Aaaaaaaa, nie mam siły, tak strasznie, kurewsko, dosadnie i bezlitośnie nie mam siły.