Zdjęcie: Tąpadła 2010.
Melduję, iż Tąpadła są całe, zdrowe i mają się dobrze!
Droga do celu naszej wieczorno-nocnej podróży w piątek była szczytem grozy i istnym dramatem. Tak się właśnie dzieje, gdy człowiek rzuca się na jazdę nocą w deszczu z ledwo działającymi światłami mijania (coś takiego tam wyskakuje, że żarówka nie chce łączyć; niby to docisnęliśmy, ale i tak deszcz odbijał te nasze marne światła). Żyliśmy w strachu, przez bite 2,5 godziny. Dlaczego tyle czasu jechaliśmy na Ślężę? A bo kochana Szamankowa nawigacja pokazała nam drogę z Wrocławia do... Wrocławia! Zrobiliśmy prawie pełne kółko, ponieważ nie wiedzieliśmy, że w Sobótce trzeba gdzieś skręcić, więc po prostu pojechaliśmy dalej. Pałowania się z mapą co nie miara... Nerwów jeszcze więcej. W pewnym momencie tak się znienawidziliśmy oboje, że odechciało nam się gdziekolwiek jechać i mieliśmy już wracać z poworotem do domu. A przynajmniej ja chciałam. Przypadkiem kazałam Szymonowi skręcić, przypadkiem znaleźliśmy jakąś drogę na jakiejś pipidówie, przypadkiem dojechaliśmy do Tąpadeł. Droga totalnie zalana, błoto wszędzie. Samochód zostawiliśmy przed wjazdem, jak się okazało potem - otwarty, bo Szymon zapomniał zamknąć (Już trzeci raz w tym miesiącu! Cud, że nam tej biednej Hondziny jeszcze nie ukradli!). Resztę drogi drałowaliśmy piechotką. Moje nowe białe Reebooczki utaplane na brązowo w błocie, Szamanowi buty przemokły, a Dżusowy Szymon podświetlał nam drogę światłami ze swojego Lanosa, które w sumie bardziej mnie oślepiały niż pomagały znaleźć drogę.
Od zeszłego roku nic się nie zmieniło, prócz tego, że basen był już dziurawy i poszedł na śmietnik, no, i w przyczepie jest już bierząca woda (zimna, bo zimna, ale jest). Jeszcze tylko kanalizacja i będzie w pełni luksusowo.
Po przyjeździe oba Szymony uchlały się tzw. "wódką powitalną" i jak wcześniej narzekali na siebie nim się jeszcze poznali (tydzień trucia dzień w dzień, że "nie będę pił z jakimś pedałem" albo "zapraszasz tutaj nie wiadomo kogo, skąd wiesz czy czegoś nie ukradnie?" itp.), okazało się, że jednak wódka zjednoczy każdego i całkiem dobrze się dogadywali. Zasnęliśmy nad ranem koło 4, a na drugi dzień kac, Dżusy mama nawet się nie zdziwiła dlaczego późno wstaliśmy, skoro "Kamila przyjechała". Ola dojechała nazajutrz, jak już było sucho i pogoda się poprawiła. Jedliśmy fasolkę, leżeliśmy na trawce, popijaliśmy smaczne piwko i było cudownie... Dopóki Szaman nie zaczął truć, że musi jutro na formułę zdążyć. Wkrótce przekonał się, że to moje zdanie jest zawsze na końcu i wyjechaliśmy z Tąpadeł dopiero po 15... Formuła nie przepadła, bo ojciec mu nagrał.
Weekend był w miarę udany, chociaż umrę z tęsknoty przez najbliższy tydzień, a potem jeszcze jeden tydzień... W każdym razie zostało tylko 5 dni pracy i koniec spotykania się z niektórymi upierdliwymi babsztylami z Wago. Wtedy mogę oficjalnie zacząć moje fantastyczne wakacje. :-)
P.S.
Jeśli to jeszcze zbyt mało oficjalne, to chcę się pochwalić, że jestem już studentką Wrocławskiego AWF na kierunku Turystyka i Rekreacja. Proszę od teraz mówić do mnie Pani Turystko. :-)
EDIT: 17:02
Przypomniało mi się jak Dżusa z Olą rozwiązywały krzyżówkę.
Ola: Znawca win?
Szymon I <wrzeszczy z jednego pokoju>: Koneser.
Szymon II <wrzeszczy z drugiego pokoju>: ALKOHOLIK!
'w głowie dyskoteka trwa. taniec wątki rwie,
a w tańcu ciebie chcę. rozum jak po głębszych dwóch,
a myśli plączą się i kroki mylą znów.
[Monika Brodka - Szysza]