Zdjęcie: Photoshop potrafi zdziałać cuda, bo wbrew pozorom nie byłam naga.
-Cześć.
-Potrzebujesz czegoś?
-Czy zawsze trzeba czegoś potrzebować?
-Nie wiem. Ludzie zwykle piszą, bo czegoś chcą. Pożyczyć coś, zdobyć jakąś informację albo mają potrzebę towarzystwa. Powiem ci coś, tak na przyszłość - ludzie to interesowne kurwy. Zawsze czegoś będą chcieli, wymagali. I choć teraz wydaje ci się, że twoja najlepsza przyjaciółka będzie z tobą zawsze i wszędzie i nigdy się nie rozstaniecie, to nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, w jak ogromnym jesteś błędzie. Bo przyjaźń trwa dopóki, dopóty świat jest jednostajny. Gdy zaczyna się zmieniać, wirować, gdy zaczynasz się mieszać, dochodzisz do zmiany samej siebie. Zmieniasz myślenie, poglądy, czyny... Ale najgorsze co możesz zrobić, a co prowadzi do destrukcji przyjaźni, to zmiana planu dnia. Ja zmieniłam plany na niedzielę - nie biegnę czym prędzej do kościoła na 11.30, żeby się nie spóźnić na mszę, nie angażuję się w to i nie myślę już o tym. Niedziela stała się dla mnie dniem odpoczynku i relaksu, gdy po całym tygodniu spędzonym na zmianę na uczelni i w pracy, mogę się wreszcie wyspać, mogę wypocząć i odprężyć ciało i umysł, uwolnić się od codziennego stresu, nie muszę wychodzić z domu, stroić się czy malować. Mogę po prostu siedzieć i się obijać, chociaż ten jeden, jedyny dzień (a i to nie zawsze, bo bywa, że niedziela też jest pracująca). Niestety wielu moich ówczesnych "przyjaciół" nie zrozumiało mojego odwrotu, chociaż gdybym nadal żyła w ciemnogrodzie, zrujnowałoby to mnie i moją rodzinę finansowo. Na dodatek zniszczyło by to moją osobowość, bo nie byłabym sobą. Byłabym kimś, kto jest taki, jakiego go widzą ludzie, ale nie kimś, kim jestem naprawdę. Spytasz jak się teraz czuję? Wolna. Bezapelacyjnie, najzwyczajniej w świecie wolna, bo nie ograniczają mnie prawa kościoła, które tworzą jednostkę identyczną jak inne (coś jak system szkolnictwa rodem z Pink Floydów). Ograniczają mnie prawa moralne, bo chyba grunt, to być dobrym człowiekiem bez względu na to w jakiego boga się wierzy, prawda? Niewielu zostało z tych, co byli przy mnie. Sztuczne udawanie, że się za sobą tęskni, próba nawiązania jakiegoś kontaktu, ale z każdym wypowiedzianym zdaniem myślisz sobie: "nie mam już tej pewności, że to, co teraz powiem nie popłynie dalej; lepiej nie będę nic mówić". I tak tkwię samotnie w tym dziwnym bagnie, chociaż nie ma zajebistszego uczucia od totalnej niezależności od ludzi. Kiedy możesz powiedzieć wszystkim, żeby się odpierdolili i mieć ich wszystkich w głębokim poważaniu, gdy masz tą pewność, że poradzisz sobie sama w każdej sytuacji, bez niczyjej zasranej troski, którą wystawia na sprzedaż, która jest jak pakt z diabłem podpisany niewidzialną krwią. Taka samowystaczalność jest niesamowicie pociągająca. Nie czuję się zobowiązana do niczego wobec innych ludzi. I to bagno nieprawdopodobnie mi się podoba. Owszem, lubię być doceniona i zauważona w grupie. Chodzę na imprezy, kontaktuję się z różnymi ludźmi, bawię się z nimi, ale zwróciłam uwagę na jeden szczególny fakt - oni wszyscy mnie wkurwiają i nie jestem w stanie tego zmienić. Wkurwiają mnie i już. Nie mam też już tej ufności, co kiedyś, gdy moje wszelkie sekrety latały po całej szkole i nie za bardzo mnie interesowało, że tak skrywane przeze mnie rzeczy mówię całkiem obcej mi osobie, a pewnie do dziś niektórzy się z tego wszystkiego śmieją. Bo tak naprawdę każda twoja tajemnica nie będzie nigdzie strzeżona lepiej, niż w tobie samej.
tak jakby się odbyło. w głowie.