nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć miejsce, w którym pionę zbija się przede wszystkim ze zniszczeniem. właściwie to nie trzeba szukać w ogóle. szukać to trzeba miejsca, w którym cię to gówno nie dopadnie. zakładam z góry, że każdy zna choć jeden smak zniszczenia. i że go lubi. smak rdzy, chmielu, chemii, tytoniu i przegranej. o matko, jak ja gardzę ludźmi uciekającymi przed samym sobą. fakt faktem, niektórzy się faktycznie zmieniają, nie jest to tępy, chwilowy wybryk odrzucenia własnej natury, ale spięcie dupy w troki i przekierowanie jej na właściwe dla ów natury tory.
właściwie to nie wiem co mi się przydarza od ostatnich miesięcy. chyba właśnie to przekierowanie. przewartościowanie. przesranie. łotewer.
najważniejsze jest, że jest najdobrzej. smaki kuszą, smaki potrzebują ujścia, smaki ujście dostaną w swoim czasie. i to chyba najistotniejsza zmiana i lekcja z ostatniego półrocza. pozostało mi jeszcze douczyć się samozaparcia i pozbycie się tych skurwiałych nawyków pozostałych mi po zbyt ciężkich fazach życia.
and'em i'm done fighting. zostanie tylko spliffin la vida loca.