Był czysty jak nieskalana bólem poranna rosa.
Choć skóra pokryta cierniami, dotyk jego niczym płatki żywych róż.
Świat wydał na niego wyrok, lecz jego oddech stał się mym sensem.
Oczy niebiańskie zbawienne dla mych demonów.
Szczęście nie miało nazwy w trwaniu.
Dziś nosi jego imię, delikatne jak szelest liści uciekających w wieczność jesieni.
Racjonalizm odebrał mi nadzieję na szansę..
Tę ostatnią, na odkupienie.
Wiedz, że jej nie uzyskałam.
Słodkie usta sklejają skrzydła, tak dawno przeze mnie zapomniane.
Otrzymałam życie.