to już jest koniec, dziubaski.
koniec z porannym wfem i znienawidzoną matematyką, koniec z lekcjami w lodowatej sali nr 7, gdzie Lemur i Wejna otwierali okna, a jeśli nie oni, to Anka, koniec z zapachem stęchlizny od andergrandy aż po poddasze, koniec ze śmierdzącymi poniedziałkami i piątkami.
koniec z paleniem na Alejce i wycieczkami do Tęczy na dużej przerwie, koniec z kanapkami ze sklepiku i z jogurtami oraz waflami ryżowymi jedzonymi pod ławką na historii, koniec z kawą z automatu, który pożera pieniądze i nie wydaje reszty, koniec z obmacywaniem automatu z batonami przed każdym polskim tak, że aż mu reklama spadła.
koniec ze zgadywaniem, czym były eksponaty w sali biologicznej w poprzednim życiu, koniec nabijania się z galerii dyrektorów szkoły i koniec z Don Kiszotem - najpierw budzącym zachwyt, potem już tylko obrzydzenie.
koniec z kolejkami do szatni o 15.20, porównywaniem numerów sztonów, przepychaniem się w sklepiku i wystawaniem w ksero, gdzie pani Kasia kserowała ukradkiem ściągi z filozofii, koniec z ogarnianiem tablicy zastępstw siedem razy na dzień, bo a nuż coś dopisali.
koniec ze zmyślaniem usprawiedliwień - a dentysta, a endokrynolog, a uroczystość rodzinna, koniec z hasłem 'TO JEST WASZA KULTURA, MOI DRODZY' i koniec z kartkówkami, które poszły fatalnie. Koniec z odpisywaniem testów z polskiego na kolanie lub w sklepiku.
koniec przekładania wszystkiego zawsze na najbliższy możliwy termin, pod warunkiem, że jest dość odległy, koniec z braniem hurtowo enek na WOSie, przedsiębiorczości, geografii, koniec z jęczeniem, że projekt, że mamy już tryliard prac klasowych i francuzi na francuskim nie robią nic, a my na niemieckim to musimy, koniec z delegacjami pt. 'przełóżmy', koniec z udawaniem, że przecież nikt nic nie zadał, heloł.
koniec z opowieściami, co też Paweł zrobił na francuskim, z niosącym się korytarzami śmiechem Orzecha i Malarskiej, koniec ze zbiorowym nabijaniem się z kreacji B., Grżała już więcej się nie wkurzy na lekcji, bo czegoś nie wiedziała lub o czymś zapomniała, a Wejna nikogo więcej nie zirytuje. Nie wpadnie też już spóźniony Dani, Marika nie będzie już więcej ściągać haraczu, bo i po co, nikt więcej nie zaśnie na lekcji, nie zagra w gry typu państwa-miasta albo układanie wyrazów. Zeszyt od WOGu też nie będzie już krążył po klasie, nikt nie będzie robił na lekcji wiejskich zdjęć ani na wuefie nie będzie zżymania się, że ciężka rozgrzewka i nie grajmy w ogóle w koszykówkę, Anka nie nazwie więcej Martyny Mileną, a Grżały Asią.
to już jest koniec, moi drodzy.