Święta są tym specyficznym okresem w roku, które siłą rzeczy ukazują,w jakim punkcie się znajduję, co robię, gdzie jestem. I niestety zazwyczaj jestem wtedy bardzo niezadowolona z tego jak jest. Pary, które zaręczają się w tym okresie bardzo dołują, a ja zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo im zazdroszczę. Chciałabym mieć rodzinę- taką swoją, jakieś mieszkanie, nie musi być ogromne i to uczucie do którego wielu dąży. To tak niewiele i tak bardzo dużo zarazem.
Właściwie nie wiem dlaczego akurat święta są tym nietypowym okresem szczególnie mi to uświadamiającym, może ze względu na te kolejne narzeczeństwa, albo choćby przez to, że jest to de facto czas rodzinny. Rok za rokiem płynie, a ja dalej w tym samym miejscu, tylko w tym roku jest jakby gorzej. Aż nie chcę tego rozwijać, bo i po co. Nie jest to zbyt wiele udać się do rodziny na świętowanie z ukochaną osobą u boku, a przynajmniej tak mi się wydawało. Może nie miałam racji sądząc tak, skoro znów udam się sama bądź nie udam się w ogóle. W tym ckliwym okresie dopadają te niesforne myśli- co robię źle...
Chciałoby się napisać coś pozytywnego. Grudzień był bardzo burzliwym okresem, być może był to nawet najbardziej burzliwy miesiąc w roku... Niespodziewany, nieplanowany wyjazd do Karpacza. Zawsze to jakaś przygoda w monotonii codzieności. Wypadek w pracy... Są takie chwile, jak ta właśnie, gdy nagle zdajesz sobie sprawę, że nie są ci dane konkretne lata życia, tylko może ono mieć swój kres tu i teraz. Nieco wyolbrzymiam, ale taki mniej więcej dała mi przekaz ta sytuacja. Gdy nagle lądują ci 3 kartony pełne butelek z alkoholem i tracisz świadomość, nagle rozumiesz, co się stało i doceniasz to, że "jest jak jest" oraz dochodzisz do wniosku, że jednak chciałoby się jeszcze trochę pożyć - to fakt. W każdym razie ów wypadek skrócił mój pobyt w Poznaniu - przecież po takim wypadku nie mogłam dalej pracować (a szkoda, bo pieniądz przed świętami to rzecz nadto potrzebna) i chcąc-nie chcąc podjęłam decyzję o szybszym powrocie do domu rodzinnego na przerwę świąteczną. Plus sytuacji był taki, że mogłam zrobić kalendarze świąteczne takie, jakie chciałam - w końcu tutaj miałam bardziej aktualne zdjęcia, które się do tego bardziej nadawały. I wyszło nieźle. No...Może prócz incydentu z panem kurierem, który wyrzucił na mnie wszelkie swoje frustracje zawodowe..No, ale mówi się trudno, nie ma się nad czym rozwodzić. W tym roku poszłam w nieco inną stronę jeśli chodzi o prezenty. To znaczy przede wszystkim jeśli chodzi o prezenty dla rodziców. Stwierdziłam, że nie ma sensu odwiedzać drogerii, skoro nie mają swojego ulubionego zapachu i tak dalej i kupować czegoś na siłę... Zainwestowałam..Jako "Mikołaj"-rzecz jasna, w Vouchery na masaż gorącymi kamieniami.. Oczywiście wyszło drożej niż mogłam to planować, ale przynajmniej to jakaś pewna przyjemność, zamiast przymusu używania nietrafionego zapachu przez kolejne tygodnie. Do tego tradycyjnie już fotokalendarz w rozmiarze A3, butelka alkoholu i przyzwoite czekoladki. Jeśli chodzi o dziadków, tutaj podobnie - kalendarz, coś słodkiego, no i dorzuciłam również procenty - ażeby każdy był zadowolony. Jeśli chodzi o Kingę, to zrezygnowałam (zresztą zgodnie z sugestiami) z prezentów XXL i zamówiłam hitowe ostatnim czasem Brunchesy. Są to takie jakby rzepy, z których tworzy się różnego rodzaju stworki, zwierzaki i tak dalej. Do zestawu dołączone są także dodatki - to znaczy oczy, uszy, buźki i takie tam. Mam nadzieję, że będzie to zabawka na dłużej niż jeden wieczór, tym bardziej, że Kinga lubi zabawy manualne - plastelina to jej żywioł. Jeśli chodzi o "Niego" to klasycznie i po męsku - markowy skórzany potrfel i butelka whisky. Uśmiech się pojawi na sto procent :)
Bardzo nagięłam swój budżet jeśli chodzi o choinkowe upominki, ale mam nadzieję, że przynajmniej każdy będzie zadowolony. Chciałabym by już była sobota, chcę mieć te święta za sobą, chyba wolę być sama... Gdy jestem w Poznaniu, zamykam się w pokoju i czuję swego rodzaju wolność.Nikt nie przeszkadza, nie komentuje, jestem sama i jest w porządku. Oczywiście szanuję swoją rodzinę i cieszę się, gdy tu przyjeżdżam i mogę się z nimi spotkać, ale chodzi mi o co innego. Kto był w takiej sytuacji ten - sądzę,że zrozumie. Cenię sobie spokój, niezależność i brak 'spojrzenia z góry'. Ale swoją rodzinkę chciałabym mieć - przeciez wtedy to ja sprawowałabym nad tym wszystkim pieczę. Wydaje mi się, że właśnie gdzieś tam ukryta jest definicja szczęścia. Przynajmniej ta moja. Mam nadzieję, że to końca tego roku będę miała prawdziwy powód do radości - przynajmniej ze trzy razy. Nie chcę już płakać ani się smucić. Chcę mieć swoje "minimum" do szczęścia i żyć tak, żeby po prostu wszystko było tak jak trzeba. Jestem gotowa na różne problemy i przeszkody - przecież tyle już ich pokonałam. W każdym razie konkluzją ostatniego okresu i tego miesiąca jest to, by nie mówić, że "gorzej być nie może"- bo zawsze może być! Udowodnił mi to mój wypadek, który przecież mógł skończyć się tragicznie i paradoksalnie dzięki niemu sporo zrozumiałam. Poza tym trzeba wierzyć, że może być lepiej - a o tym się przekonałam po pewnym magicznym, bardzo intensywnym weekendzie :)..Pozostaje tylko kwestia, jakie pociągnie za sobą kolejne życiowe scenariusze...
Inni zdjęcia: 1407 akcentovaAktualne zdjęcie dawstemoja śliczna patkigdmoja kicia patkigdja patkigdja patkigd:) dorcia2700Dzień kobiet szarooka9325... thevengefulone... thevengefulone