Takie nie w moim stylu i chyba nie w żadnym, ale przypominają mi ostatnie dni. Zamglone, podczas których na dworze czuję się jakby kropił deszcz i totalnie zmienne, choć wszystko niby tak samo. Bo wystarczy jeden mały szczególik i już widzisz wszystko w innych barwach. Tak jak tu. Zdjęcia inne, bo podczas lotu samolotem było trochę czasu na różne opcje aparatu. A przecież to ten sam moment, miejsce i wg.! I to mnie właśnie dobija. A może nie. Zależy od tego czy zdążę jeszcze dziś pouczyć się z fizy (klasówka ;() i w końcu napisać przemówienie na polaka ( sic!). W sumie wystarczy mi jedna z tych rzeczy, a dzień bd super ^^. ( i właśnie o tym mówię. Przecież jedna rzecz nie powinna aż tak bardzo zmieniać mojego podejścia.) Dziś był maraton horrorów i w sumie pełen spontan ( chyba tylko Kacper coś zaplanował :P), ale wyszło fajnie :). Dzięki wszystkim za przyjście i chyba coś jeszcze podobnego zorganizujemy, bo atmosfera jest. Tylko kolejnym razem najpierw zamawiamy pizzę, a potem latamy przy "kinie", a nie na odwrót, bo musiałam się zapychać chipsami. Chyba już nie chcę nic pisać. Zaczynam odczuwać nadchodzące wakacje. Wiem, odbija mi :D