Podniosła atmosfera wczorajszego dnia i ten nieznajomy, młody mężczyzna u mego boku sprawiły, że rozpadłam się na kawałeczki już po raz kolejny. Z obolałymi stopami i zmarzniętymi kończynami stałam pośród tłumu w obcym mieście. Z każdym wymienionym spojrzeniem, z każdym mijanym cudem architektury czułam się coraz bardziej bezsilna wobec świata. Dotarło do mnie, jakie piętno wybiły we mnie słowa Hłaski o wiecznym krzywym chodzeniu zapoczątkowanym pomyleniem kroków zaledwie raz w życiu. Piętno, które bezustannie i niemiłosiernie wypalało we mnie coraz to nowe rany.Wiele osób za to, co napiszę chciałoby mnie spoliczkować- momentami sama zaliczam się do ten grupy-, ale mam wrażenie, że przegrywam życie już w tym momencie i że mam niewielkie szanse na uratowanie go. Jak to się dzieje, że umiem walczyć o innych, lecz nie o siebie samą? Gdy mężczyzna złączył nasze dłonie w uścisku przez głowę przebiegły mi myśli, że prawdopodobnie już nigdy więcej nie zaznam dotyku tej dłoni. Tej konkretnej i każdej do niej zbliżonej. Przemierzając kilometry nieznanych ulic otoczonych z każdej strony przeszklonymi budynkami chciałam się gdzieś zapodziać. Zapomnieć drogi powrotnej. To miasto na mnie nie czeka. Nie czeka na mnie mieszkanie w jednym z tych budynków, nie czeka na mnie praca w wysokim biurowcu, w którym byłabym kimś znaczącym, nie czeka na mnie dłoń mężczyzny w eleganckich butach i ze znoszoną torbą przewieszoną przez ramie. Wtedy, w gwarze i zbiorowisku wiele razy z tym mężczyzną się gubiłam i odnajdywałam, nawet po rozdzieleniu się w całkowicie przeciwne kierunki, po skręcaniu w najbardziej zawiłe alejki. Potem jeszcze przed powrotem minęliśmy się ostatni raz. Oglądał się za siebie czterokrotnie nawet wtedy, gdy był już w znacznej odległości. Na jego twarzy zagościł uśmiech tak szczery i wspaniały, że rozbolało mnie serce. Chciałam zawołać, pobiec za nim. Miałam przeczucie, że nie przecinał moich dróg bez powodu, to było zbyt nieprawdopodobne, by nazwać to przypadkiem czy zbiegiem okoliczności. Rozkwitający ból po przechodniu jest równie absurdalny, co wszystkie buzujące we mnie myśli i odczucia. Teraz, siedząc z kolejną filiżanką mocnej, czerwonej herbaty wykrzywiającej mi usta czuję swego rodzaju pustkę. Tak, pustkę po obcej osobie, z którą nie zamieniłam nawet słowa, a jedynie poznałam jej głos. Mam wrażenie, jakby człowiek ten ulokował w swojej osobie wszystkie moje obawy i lęki, marzenia i najskrytsze sny. A potem wróciłam. Wróciłam do starego miasta, do starych twarzy, do starych problemów, którym nie umiem stawić czoła i znowu się boję, że to wszystko nie jest dla mnie, że niedługo zniknę. Usilnie jednak będę starała się o to, by pozbierać cząstki siebie porozsypywane na zimnych płytach chodnikowych, by wrócić do tamtych okolic na stałe i odnaleźć się ponownie i doprowadzić do urzeczywistnienia tego, co wydaje się być z tej perspektywy najbardziej nierealne na świecie i by myślenie o przyszłości nie rozdzierało mojego wnętrza.
Nieznajomemu Mężczyźnie o smukłych dłoniach i wąskich ustach.