Ogólnie to jest wspaniale. Studia się zaczęły, angielski, na jogę pójdę, imprezy, parapetówki, wyjazdy, koncerty.
Jest się czym cieszyć. And I am.
Tylko zastanawiam się gdzie to wszystko idzie. Po perspektywie jak szybko mignęło liceum, półtora roku, całe moje 12 lat nauki, ileś lat od kiedy się znamy, to "jutro" chyba mnie najbardziej przeraża. Nie co jutro będzie, bo mniej wiecej wiem. Tylko że to szybko minie. Wiem, że nie można tak o tym myśleć, co za dużo to nie zdrowo. Szczególnie, kiedy na prawdę jest hossa. Ale ja zawsze lubię troche popanikować, posmęcić, ponarzekać.
Mam takie dziwne, śmieszne uczucie. Takie małe rozdwojenie jaźni. Dzisiaj, gdy szłam ulicą chwilę się nad tym zastanowiłam. Dwa bieguny. Zimno-ciepło, doslownie. Jedynym monotonnym motywem jest "ja", bo to wszystko obraca się wokół tylko i wyłącznie mnie. Egocentryzm.
Jakie to, kurwa, ciekawe.
A wiesz, że czasami mam takie wyobrażenie że chciałabym już przeżyć swoje życie i móc je oglądać z dystansu? To chyba jest jakieś chore. Ale nie, przeżywać je i jednocześnie już być po tym wszystkim. To mnie ostatnio nurtuje. I chyba to wywołuje u mnie te dziwne stany. Kółko, zamknięte koło.
I te wykłady. Dzisiaj byłam na pierwszych. Są magiczne.
Cholera, wróciłam do siebie, aż chce mi się powiedzieć. Ale skąd ja niby tak wiecznie wracam? Chyba raczej idę do przodu i właśnie w tych momentach się odnajduję.
Jednak dzisiaj czuję się bardziej, bo wreszcie robie coś wyłącznie dla siebie.