A leżałam już w łóżku...
i mnie natchnęło.
W życiu wiele razy spotykałam się z obojętnością. Pod różnymi formami. Teraz przypomniał mi się jeden, który od czasu do czasu mocno mnie dotyka.
Przyjaciele, ludzie bliscy... Od czego, do cholery, są? Niedawno podzieliłam się radosną dla mnie nowiną z bliską mi osobą i co? "acha", "mhm", "no może", "..."! Nie wiem, czy to ja jestem nie normalna, czy te sytuacje?! Według mojej "skromnej" osoby przyjaciel (o! dużo powiedziane!) to też taka osoba, z którą dzielimy i smutki i radości. Nie wymagam od ludzi padania na kolana ze szczęścia, czy 100-procentowej, niczym niezakłóconej uwagi ale troche empatii. Ja zazwyczaj staram się ucieszyć albo zainteresować faktem intrygującym mojego znajomego zcy znajomej. Dla zwyczajnej, kurwa, kultury... No chyba, że mam totalnie wyłożone na delikwenta. Ale jednak rzadko stać mnie na taką bezczelność. A jeśli nie mam sił, uwagi, żeby wysłuchać tej drugiej osoby przepraszam i tłumaczę w kilku słowach że to nie jest najlepsza pora na rozmowę ze mną.
Bycie olanym boli, you know?
Ogólnie takie zajścia wprawiają mnie w niemałe osłupienie. Ja się wywnętrzam, a w zamian otrzymuje pomruk, zmianę tematu, odejście ode mnie, a nawet czasami brak jakiejkolwiek reackji! Tego ostatniego nie mogę wcale pojąć. Jak to jest możliwe?
Zatem, na koniec mojego nocnego monologu, życzę bycia wysłuchanym oraz znalezienia ludzi "na dobre i na złe".
P.S. Jeśli zależy wam na kimś chociaż w minimalnym stopniu starajcie się tej osobie nie pokazywać obojętności. Czy ktokolwiek dobrze się czuje z poczuciem odtrącenia? Bo ja nie.
Pozdrawiam.
P.S.2 Zjęcie stare, już tu jest, ale tak mi się cudownie skojarzyło z sensem, że nie mogłam się oprzeć wstawienia go jeszcze raz. Dobranoc.