W O W. Wracam tutaj po prawie równych ośmiu latach. Wierzcie mi, przez ten czas wiele mnie w życiu spotkało, wielu ludzi poznałem - dobrych i tych mniej życzliwych. Dobre chwilę spędzałem i życie też mnie doświadczyło i dało w kość. Zdążyłem przez te osiem lat wyprzystojnieć, zbrzydnąć, ponownie wyprzystojnieć i znowu zbrzydnąć - i na tym ostatnim etapie póki co się zatrzymałem. Muszę tu wrócić popisać i dać upust moim kipiącym w głowie myślom. Mam pewne spostrzeżenia, którymi chciałbym się podzielić z Wami, a chyba przede wszystkim sam ze sobą. Jakiś czas temu poznałem pewną dziewczynę. Żyła w związku z chłopakiem, wydawali się być szczęśliwi, ich związek trwał od liceum. Mieli też kota. Pewnego dnia, nie tak dawno, ona jednak podjęła decyzję aby zakończyć ich kilkuletni związek. Wiem, że ta decyzja nie przyszła jej z łatwością, a konsekwencje jej podjęcia, które spadły na jej barki trwają do dziś. Bo, tak się składa - ta dziewczyna nigdy nie nauczyła się być sama i żyć dla siebie. Cały czas szuka kogoś, kto zaspokoi krzyczące w niej potrzeby wsparcia, ciepła, miłości i bliskości, których sama, jak jej się wydaje, nie jest w stanie zaspokoić. Myślę, że gdy to zrozumie, sama nie będzie w stanie uwierzyć, że tak bardzo mogła się mylić. Ta dziewczyna bardzo przypomina mi mnie z przed tych mniej więcej ośmiu lat. Bardzo pragnąłem być wtedy kochany, czuć się potrzebny, akceptowany. Przekraczałem własne granice, wychodziłem ze swoich stref komfortu, aby komuś się przypodobać. Błagałem o to, aby ktoś obdarował mnie swoją uwagą. Powiedzmy sobie wprost: krzywdziłem się. Kompletnie nie byłem świadomy konsekwencji jakie to przyniesie dla mnie w przyszłym życiu. I tak borykałem się od związku przemocą fizyczną po związek z przemocą emocjonalną. Kilka razy ktoś mnie odrzucił, bo chciałem być za szybki, zbyt wiele oczekiwałem od razu, za mocno parłem na przód. Wiele potencjalnie naprawdę dobrze zapowiadających się relacji spaliłem na starcie w ten sposób. Czułem się odrzucony. Wpadłem w mrok. Ten mrok pojawiał się nagle. Tkwił we mnie i wychodził tym razem wtedy, kiedy ktoś próbował nawiązać relację ze mną. Z łatwością przychodziło mi odrzucenie, każdego, kto próbował się do mnie zbliżyć. Ten mrok jest nadal we mnie po tych wielu latach. Czuję jak się we mnie tli. Nauczyłem się już go bardziej kontrolować niż kiedyś. Złapałem go za rękę i prowadzę się z nim ramię w ramię, jak ze starym przyjacielem. Teraz czasem zdarza mi się wracać do miejsc, w których byłem, w których zaczęły się pewne etapy mojego życia. Do stołu ping-pongowego, do starej kamienicy z klatką schodową z zabytkowym sklepieniem, do Esze. Ale z tych wszystkich miejsc, w których coś się zaczęło, a coś skończyło, najbardziej tęsknię za morzem. Tam się zacząłem i tam się skończyłem. Na falach kamieni rozprysku.