Nie ma Ciebie już.... albo bardziej aż 12 dni. 12 długich dni... Najpierw szok...strach...ból... brak kontaktu z rzeczywistością... Niby wiesz co się dzieje wkoło a jednak, jakby poza Tobą... Później czas ogarnięcia...bo czas płynie dalej... bo są obowiązki...bo są zobowiązania...czas.... A teraz? Teraz...wszyscy się pytają co ze mną nie tak... Że zmieniłam się twierdzą... lub że pewnie zmęczona jestem... Że cicha... zamknięta... jak nie ja... Mimo uśmiechu na twarzy widać, że zmieniło się wszystko... Nic już nie będzie takie samo....czas... Cholerny czas...niby leczy rany...ale.... Niby wiem, że Cię nie ma, że już nigdy nie będzie.... Wiem, że 14 grudnia zamknie się wieko... A jednak pisząc dzisiaj post o tym mam ciągle głupią nadzieję, że napiszesz... Że nakrzyczysz na mnie co ja wypisuje... Że przyjdziesz i pójdziemy razem na piwo... Że powiesz "Ela co Ty pierdolisz"... Że będziesz... Wiem, że chciałbym żebym pozostała sobą... Ale jak być sobą bez Ciebie? Może powiedz że to zły sen... może lepiej gdybym nigdy się nie dowiedziała? Łatwiej by się żyło z myślą że po prostu wyjechałeś... że nie chcesz ze mną gadać... Na zawsze! Kocham!