moje genialne paznokcie i niebieska wykładzina w pokoju.
cały dzień mnie łeb napierdziela. ale zacznijmy od początku.
wstałam przed jedenastą, przyszedł jakiś znajomy znajomych, by pożyczyć internet, że tak to nazwę.
potem poszedł, ja o 13.16 wyjechałam rowerem mamy do stajni. oczywiście sama podróż to była tragedia, ale nvm. Ola kupiła sobie megafon i była szczęśliwa, że słychać ją na drugim końcu placu, więc się trochę nad nami znęcała. sprawdziła konie, miałam za nisko siodło, przekręcony wytok i słomę w ogonie, więc musiałam biegać z Mańką dwa okrążenia w okół placu. W TYM UPALE. no po prostu przesadziła. jedziemy dalej. wsiadłam, stwierdziła, że poznęca się dalej, więc jeździłyśmy w wysokim siadzie i w niskim, w wysokim, w niskim i tak dalej. a potem kłus ćwiczebny bez strzemion. wszystko byłoby fajnie [bo ja mam w sumie mocne nogi i mi toto nie robiło, zdeka mnie tylko kręgosłup bolał], gdyby nie fakt, że z prawej strony zepsuła się kapa nad sprzączką od strzemienia i sprzączka owa cały czas wbijała mi się w udo, przez co mam obtarcia i siniaaaka. na Mańce się średnio dało galopować, bo jej cholernie muchy przeszkadzały. próbowała zdejmować je sobie nawet przednimi kopytami z pyska, ale nvm. kilka razy prawie mnie wysadziła, ponosiła w galopie i nie chciała wejść na trawę, przez co zawracała w trybie natychmiastowym i ponosiła niewiadomo gdzie. dobrze, że miałam już wtedy strzemiona, bo inaczej bym wyleciała. no i jak już stępowałam, to zaczęło mnie prawe ucho strasznie boleć i przygotowałam się na to, że zaraz zemdleję.
zsiadłam, podwędziłam komuś coca-colę zero, posiedziałam, zajęłam się sprzętem, pogadałam z dziewczynami. zrobiła się prawie siedemnasta i już miałam jechać, ale zadzwoniła mama, co bym jej Gallanta wylonżowala [nigdy nie lonżowałam konia, tak dla Waszej wiadomości]. Ania mi pomogła związać wodzę i wytok na podgardlu, wyprowadzić go i powiedziała, co i jak. no to ja go lonżuję, a ten nadepnął na wytok czy coś i urwał podgardle. dałam go Ani i poleciałam do stajni po kantar. no i tu go już wylonżowałam bez problemów, pomijając fakt, że ciągle próbował stanąć sobie na lonżę, zwłaszcza przy zagalopowaniach. no, jak wyprowadzałam go, to Felding, na której siedziała Ola, zdeka odbiło i postanowiła sobie przy drążkach skoczyć odskos i przeszkoczyć stu czterdziesto centymetrowy stojak, przy czym Ola przywaliła w niego kolanem, ale nvm.
posiedziałam jeszcze trochę i wróciłam rowerem do domu, łeb mnie bolał. była osiemnasta.
poszłam z Witkiem do basenu, bo strasznie zgrzałam się w tym upale. wyszłam, było przed dziewiętnastą.
siadłam do kompa, za chwilę ognisko.
i łeb mnie dalej napierdziela, nawet już nie chce mi się oglądać łan pisa [163 odc.] ani niczego innego. jestem padnięęęta, mam zakwasy, boli mnie siniak na udzie i mam na palcu serdecznym prawej ręki bąbelka, bo mialam dziurawe rękawiczki i od tego trzymania wodzy na Mańce zrobił mi się odcisk. mam nadzieję, że do rana zniknie, bo o 10.30 jazda. aaa, moje uuuszyyyy! :<
http://www.youtube.com/watch?v=maINUv2H8A0
if today was your last day
and tomorrow was too late
could you say goodbye to yesterday?
wkurza mnie fabuła w Glee. ale to musical, czego się spodziewać? obejrzałam sobie wczoraj American Beauty.
najbardziej i tak dobijają mnie te znajomości w Płocku. to, że w Ł każdy znał każdego było normą. a teraz kurde chłopak z Twojej klasy jest w zespole z chłopakiem Twojej koleżanki ze stajni. a dziewczyny, z którymi chodziłeś do gimnazjum poznały koleżankę Twojej koleżanki [i tę koleżankę] na obozie w Czechach. a znały już wcześniej kolegę z przedszkola, bo cośtam... no nie wyrabiam.
moje sny mnie przerażają, naprawdę.