Tyle się zmieniło, ale to nie. Modeluje Asia, jak zawsze (i ten exif wart dużo więcej niż powinnam jednorazowo wydać).
Jak to się dzieje, że łatwo dużo mówić, choćby zupełnie bez sensu, ale tylko wtedy, kiedy dzieje się źle? Szczęście bywa niekiedy tak niespodziewane, tak cudowne, tak cholerne doskonałe, że ludzie nie potrafią go ubrać w słowa. Najwspanialsze jest takie, które nie ma jednego imienia - budzisz się rano, świt puka do przymkniętych okien, słyszysz śpiew ptaków, bo przecież czwarta czterdzieści to taka wesoła godzina, wleczesz się do łazienki, szurając wysłużonymi kapciami, myjesz dłonie letnią wodą, patrzysz w lustro i widzisz szczęśliwego człowieka. Co z tego, że nie chce mu się iść do pracy, że najchętniej wróciłby do łóżka, że ciągle towarzyszy mu niemoc twórcza, że znowu ledwo zdąża na tramwaj, cudem unikając potrącenia przez autobus na ruchliwym nawet nad ranem skrzyżowaniu. Drobiazgi przestają być najistotniejsze, chociaż to przecież one składają się na pełny obraz rzeczywistości.
Czasem przepełnia mnie takie szczęście, że trudno to znieść. Jest strzępkiem myśli, doskonale znaną od lat piosenką, ludźmi, miejscami, kawą, słońcem, często czymś nieokreślonym. Dobrze móc zestawić je z niedawno przeżywaną udręką, zamknąć na moment oczy, wziąć parę głębokich oddechów, ciesząc płuca zatrutym miejskim powietrzem, uśmiechnąć się i żyć. Najpełniej.