Biegłam co sił w nogach do domu. Nie zwracałam uwagi na ludzi, dotykałam delikatnie asfaltu by dostać się do swojego pokoju, do wspomnień, które co jakiś czas przejawiały się w mojej głowie. Nasze nagie ciała w starym aucie Jerry`ego, jego uśmiech kiedy poraz pierwszy powiedziałam mu, że z nim ucieknę. Zatrzymawszy się przed dębowymi drzwiamy dotchnęłam ich opuszkami palców. To właśnie za nimi miał się rozpocząć poważny koszmar. Powoli zjechałam dłonią na klamkę po czym wypuściłam powietrze z ust i przeszłam przez próg mieszkania. Pierwszą rzeczą jaką zdołały zobaczyć moje tęczówki, była zapłakana twarz Rose. Starsza siostra podbiegła do mnie i pogłaskała po policzku. Miałyśmy tylko siebie. Nasi rodzice porzucili nas niczym starą zabawkę. Zostałyśmy okryte pajęczynami doświadczeń, które same pletłyśmy. Rose miała narzecznego, którego musiała zostawić by zaopiekowac się mną kiedy byłam mała. Wiem, że nie wini mnie za to, ale w głębi duszy czułam się za to odpowiedzialna. Nagle usłyszałam jaki tłumi coś, co przypominało szloch i spojrzała mi w oczy. - Gdzie byłaś? Dzwoniłam chyba wszędzie, Merry powiedziała, że znowu majaczysz o Raphaelu, nie możesz. Idź do łóżka, wyglądasz na przemoczoną. Zaraz zrobię Ci herbaty. Odpocznij, jutro porozmawiamy - powiedziawszy to zniknęła za kuchennymi drzwiami. Ja leniwie wdrapałam się na górę. Stanąwszy przed drzwiami do pokoju znów w mojej głowie toczyła się walka. Wejść, czy nie wejść? Każde wspomnienie było jak wyrwanie mojego serca i rzucenie nim o ścianę. Czy naprawdę miałam siłę przeżywać to jeszcze raz? Spojrzałam w przestrzeń za sobą. Na trzy. Wejdę tam. Pokażę samej sobie, że potrafię coś więcej niż wylewanie sodu z oczu. Potrafię kochać i dzięki tej miłości, umiem dać sobię radę ze wszystkim. Nawet z największym mordercą - ze wspomnieniami. Po raz kolejny tego dnia przełamałam się i przeszłam przez próg. Nie byłam w tym pokoju trzy miesiące. Wszystko wyglądało tak samo, Rose reguralnie tu sprzątała. Zdjąwszy buty wyrzuciałam je gdzieś na bok, to samo zrobiłam z ubraniami pozostawiając swoje ciało ozdobione jedynie w bieliznę. Odliczywszy panele uklęknęłam przy piątym i delikatnie go uniosłam. Nagle z moich ust wydało się ciche syknięcie. W środku leżała metalowa szkatułka, a na niej koperta. Otworzyłam ją delikatnie. Wyleciało z niej zdjęcie i list. Spojrzawszy na fotografię zobaczyłam na niej siebie i Raphaela. Obejmował mnie czule całując z moje czoło. Jego powieki było zamkniętę, a prawa dłoń wpleciona w moje włosy. Tęczówki mojej podobizny błyszczały ze szczęścia, a usta odsłaniały zęby w uśmiechu. Odłożywszy zdjęcie otworzyłam list. - Niemożliwe... - szepnęłam rozpoznając koślawe litery Raphaela. Czując jak rozrywa mnie od środka, zabrałam się za czytanie. Musiałam się spieszyć, łzy zaczęły wydostawać się z zapory moich oczu i wylewać się strumieniami na popuchnięte policzki.
Jeśli czytasz ten list to znak, że mnie już nie ma. Znałem datę swojej śmierci, jednak nikt nie powiedział mi o godzinię. Wiedziałem, że ta noc w aucie będzie naszą ostatnią. Zapytałaś mnie wtedy dlaczego tak się na Ciebie patrzę, powiedziałem, że kiedyś poznasz odpowiedź, teraz jest na to czas. Wpatrywałem się, bo chciałem zapamiętać każdy milimetr Twojej twarzy. Uśmiech, ten kiedy po raz pierwszy powiedziałem Ci, że chcę iść z Tobą przez życie.. Rumieńce kiedy czule dotykałem Twojej piersi, to spojrzenie kiedy powtarzałem Ci, że jesteś całym moim życiem. Ja Cię nie kochałem, to zbyt małe słowo by określić co do Ciebie czułem. Byłaś moim światem, miejscem w którym odnalazłem azyl i szczęście. Czytając ten list chcę byś się uśmiechnęła. Nie płacz za mną, bo ja wciąż jestem, nie widzisz mnie, ale czasem możesz poczuć. Nie mogę Ci zdradzić nic więcej, jednak chcę byś żyła normalnie. Znajdź szczęście. Proszę. Pamiętaj jednak, że ja zawsze będę Cię kochać. JESTEŚ, BYŁAŚ I BĘDZIESZ SENSEM MOJEGO ISTNIENIA
ps: ktoś kiedyś się z Tobą skontaktuje. Jeśli się uda dowiesz się całej prawdy. Nie mogę napisać już więcej. Spal ten list, nikt nie może go zobaczyć.
Raphael.
Wpatrywałam się nie wierząc w sens tych słów. Po chwili spojrzałam na szkatułkę i wyciągnęłam ją z dziury. Była zamknięta na kluczyk, którego nie miałam. Już miałam chować ją do środka, kiedy zawiał wiatr, pomimo tego, że okno było zamknięte. Już chciałam krzyknąć, kiedy poczułam, że coś zimnego dotyka mojej piersi. Maleńki kluczyk, na różowej wstążce zdobił właśnie moją szyję, delikatnie przełożyłam go przez głowę i włożyłam do dziurki. Pasował. Przekręciwszy go, zauważyłam, że szkatułka sama otwiera się z cichym kliknięciem. Zaczęły wysypywać się z niej zdjęcia, każde zatrzymywała się przed moją twarzą, puszczając obrazy ze zdjęć niczym filmy. Ostatnia fotografia wisiała w powietrzu dłużej niż pozostałe. Ukazywała to samo, co ta wcześniejsza, która wyleciala z listu, po chwili zdałam sobie sprawę, że nie było dwóch. Trzymałam w ręku właśnie tą, która była w kopercie. Przymknęłam powieki by poukładać sobie wszystko w głowie, jednak nie potrafiłam. Wokół mnie zaczynały się dziać jakieś dziwne rzeczy. Każdy uważał mnie za wariatkę, która po śmierci chłopaka opowiada bzdury. Moje powieki powoli unosiły się, a ja zdałam sobie sprawę, że zamiast fotografii znów trzymam list. Jednak ten był o wiele mniejszy niż ten o Raphaela. Inny charakter pisma mnie zmylił, chociaż był znajomy.. zaraz..
NIE ZAPOMNIJ O NASZYM SPOTKANIU. O PÓŁNOCY. NAJWYŻSZY WIEŻOWIEC.
Tajemniczy.
Spojrzałam na zegarek. Miałam niecałe półgodziny żeby się zdecydować, czy chcę dowiedzieć się jeszcze więcej dziwnych rzeczy, czy to co już wiem mi wystarczy. Zupełnie nieświadomie wzięłam w rękę zdjęcie, które zrobiliśmy trzy miesiace przed zerwaniem zaręczyn Rose. Ja z Raphaelem wskazywaliśmy na całującą się parę z której zawsze braliśmy przykład. Po chwili stałam już ubrana. Musiałam rozwiązać tą zagadkę, musiałam zszyć swoje serce, nawet gdyby to oznaczało, że będzie rozrywane setki razy. Wspomnienia byly teraz moim najmniejszym wrogiem. Nie zastanawiając się więcej wyszłam na balkon i złapałam się białego sznurka zawieszonego na gałęzi. Zamontowaliśmy go z Raphaelem zeszłego lata by móc się razem wymykać. Nim się obejrzałam już biegłam przez ulicę główną, rozglądając się za najwyższym budynkiem. W małej torebce trzymałam szkatułkę, zdjęcia, listy i... pewną rzecz, która mogła okazać się przydatna. Odnalazłszy dobry wieżowiec o który mi chodziło, wbiegłam na samą górę po schodach. Ciemność ogarnała większość miasta, a na samym środku dużego dachu stała ciemna postać. Ruszyłam w jej kierunku.
* * *
Wybaczcie, dzisiaj wena płata mi figlę. Następna część będzie ciekawsza.