wkurwia mnie ta sytuacja, udawanie, że niby nic się nie stało, a przecież stało się i dzieje się. szkoła mnie dobiaj, obowiązek mam już niby za sobą, a wegług mej rodzicielki, obowiązek nauki, szkolnictwa kończy się wtedy, gdy skończę studia. jestem rozdarty, jak moje gacie, między tym a tamtym, pękam w szwach, na dziś to na jutro to i to, na piątek to to i tamto. nie mam czasu, chęci, a nawet pozolenia dla siebie. pozwolenia, nie rozumiesz? ja też. 103 kilowy szlaban, jak już nie raz. z braku snu dostaję rozwolnienia, a o 20 dopada mnie ziewanie, potem z boku na bok i tak do rana. chciałbym napić się wódki, jak rok temu, w zimowy, cholernie zimny wieczór napić się wódki - żubrówki. chciałbym coś zrobić, nie wiem jeszcze co, pierdalnąć w kalendarz i zmartwychwstać, pokazać, jej, że jeśli nie można to moża, ale nie można. chowanie się pod spódnicą nie przyniosło mi niczego dobrego- zrosłem się z jej łonowcami, i nawet jeśli chciałbym, to szamocę się tylko, a ona i tak zawsze wygrywa, zaciskując jeszcze mocniej uda swej władzy. błagam, niech będzie już piątek i niech będzie sobota! błagam. strzepię sobie, czas szybciej zleci. JA ŻIWU W MATCZYNEJ DUPIE.