Młody jest rozpieszczonym, pofarbowanym na różowo frędzlem. Nie mam już co dodawać, a fotografia nigdy nie kręciła mnie na tyle, by chwycić aparat i wybrać się na KONKRETNE fotografowanie. Mamy wakacje, ach, dwa miesiące nieustannego pocenia, upijania, szwędania się w poszukiwaniu wielkiej przygody. A propos przygody. Gdzie jesteś, och, gdzie jesteś przygodo!? Toż to za rok i siedemnaście dni ptaszki nie zaćwierkają przymilnie, a dzwony nie rozbudzą potulnie, przyjdzie mi wstać, mężnie i poważnie, z wąsem na przedzie i w slipach, podobno dorosłość ich wymaga. Golić będzie się trzeba, kawę pić czarną i mocną. Pieprzyć trzy po trzy rozsądnie i twardo. Pewnie wyjść z domu i być, dorosłym, i nie na chwilę, nie dla żartu, dla szpanu, bo brak dowodu, bo strach, bo ta, bo ten, bo tamto. Być nam dorosłym będzie trzeba. Hej, to gównoprawda. Wstanę i nie z wąsem i nie w slipach i podrapię się jak zawsze po jajkach i kutasie, przy odsłoniętym oknie, ziewne przeciągle przywiatam ptaszki, przeklnę budzące mnie dzwony i ahoj przygodo! krzyknę dziarsko. Nie wiek, czy cokolwiek innego zrobi ze mnie dorosłego zrzędliwego!
Wracaj już kochana, tęsknię.