Zdecydownie nie mogę spać samotnie. Jakoś myśli wtedy nie dają mi spać. Jakby to, co mogłoby rozłożyć się na dwóch i wyrównać nierówności prześcieradeł, kłębi się w malutkiej przestrzeni i śmiga z prędkością światła. Towarzyszy temu donośny szum i uczucie narastającego niepokoju. I nie można nie myśleć, bo chcąc nie myśleć myślę jeszcze intensywniej, chociażby o tym, że mam nie myśleć! W nocy wysadzam rodzinny dom beczką prochu, albo użeram się z sklepowymi, opryskliwymi babami...
Wystarczyłby równy oddech nad uchem, swoista kołysanka i sny byłyby spokojniejsze. Ostatni tydzień moich ferii w ogóle przebiega dość samotnie. Nauka pana-niedługo-magista i praca skazują mnie na posłuszną ciszę i siedzenie w kącie z komputerem. A od poniedziałku uczelnia pani-niechtestudiasięwreszciekończą, poranne poranki w osranych ubikacjach i walki z sercem Peggy Blue.
Dobrze, że słońce właśnie mruga za oknem, aż grzech się nie wyrwać do miasta, pochodzić i pozwolić odśnieżyć płuca z tej całej szarej zimy! :)