Dreams torn to pieces, broken like glass
Hope faded away, withered like leaves
Not knowing is blessing, ignorance the only protection
Nothing is numbing my pain
The fragments of my faith
Became the blade in my hand
Just darkness my eyes see
Pushed me to the end of all dead-end-streets
Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam tak zły humor, jak teraz. Chyba podczas zamieszczania poprzedniego wpisu. Ogółem, jeśli tu coś zamieszczam, to oznacza to, że przeżyłam coś... silnego. Albo po prostu nadszedł czas na rozmyślanie. Często to robię. Powracam myślami do tego, co się wydarzyło. Wszystkich przykrości, bo nie pamiętam zbyt wielu szczęśliwych chwil. A może po prostu nie chcę ich pamiętać?
Dzisiaj wypisano mnie ze szpitala, w którym spędziłam pięć nocy. Trafiłam tam, ponieważ zawroty i bóle głowy, oraz zasłabnięcia nie pozwalały mi ćwiczyć na W-Fie. No i nasilały się, stawały się coraz bardziej dokuczliwe. W końcu przeszywające bóle głowy dręczyły mnie codziennie, dosłownie. Pielęgniarka szkolna nakazała mi postarać się o skierowanie do szpitala, bo to zaczęło robić się zbyt niebezpieczne.
Byłam w tym szpitalu... i co z tego? Niczego nie wykryli, a miałam tyle badań... Wszystko w jak najlepszym porządku. Dlatego też lekarzom nie pozostało nic innego, jak zwalić winę za te moje objawy na stres, choć podczas trzech rozmów dałam wszystkim wyraźnie do zrozumienia, że niczym się nie stresuję. Co będzie, to będzie. Nie martwię się ocenami, nie martwiłam się też egzaminem gimnazjalnym. Dostanę kartkę, odpowiem na pytania, wrócę do domu. Czym się przejmować? Nauczyłam się mieć na wszystko "wyjebane". Tak jest lepiej. Mam głęboko gdzieś wszystko, co mnie otacza. A przede wszystkim ludzi. Nie zależy mi już na niczym i nikim. Właściwie nawet nie wiem, czego chcę. Spokoju? To na pewno. Nie wiem, kiedy ostatnio wyszłam do ludzi. Kiedy się z kimś spotkałam z własnej woli. Ach, tak. Na ferie świąteczne parę miesięcy temu, o ile dobrze pamiętam.
Widzę, że ludzie odchodzą ode mnie. Z początku bolało, ale teraz nauczyłam się... mieć to gdzieś. I tak nic na to nie poradzę. Ci, z którymi byłam blisko odezwą się dziś do mnie tylko dlatego, że "tak wypada". Jest jedna osoba, która utrzymuje ze mną stały kontakt. I nie jest to wcale żadna z moich "przyjaciółek", a ktoś, po kim się tego najmniej spodziewałam.
Często potrzebuję pomocy. I wołam głośno, ale na swój sposób o nią. Właśnie tych ludzi, których uważałam za przyjaciół. Lecz oni nie słyszą tego. Ignorują me wołanie. Zamiast mnie wysłuchać, znaleźć dla mnie odrobinkę czasu, po prostu odwracają się, lub przychodzą tylko i wyłącznie ze swoimi sprawami. Mam wrażenie, że nie mogę na nikogo liczyć. Że nikogo już nie mogę nazwać przyjacielem. Nie mam nikogo takiego. Teraz już mam pewność, że jestem sama.
Kontakty z innymi stają się dla mnie coraz trudniejsze i bardziej męczące. Dlatego coraz więcej czasu przebywam sama ze sobą, wyłączam się na parę dni, czasem tygodni... i nie rozmawiam z nikim. Zupełnie, jakbym na moment przestała istnieć.
Nie chcę być już blisko z nikim. Myślę, że powinnam być sama. Zresztą... tak właśnie jest, choć niektórzy powtarzają, że są ze mną i mogę na nich liczyć. To puste słowa, bo gdy ich potrzebuję, zawsze się zawiodę. A więc inaczej: myślę, że tak powinno zostać. Ale zamiast udawać, że wszystko jest ładnie i pięknie może po prostu do końca zerwę wszystkie relacje. Po co się oszukiwać? Po co zmuszać inne osoby do kontaktów ze mną?
Inni użytkownicy: janek1118purpurraahoccaayrton123johnybbbemillyyy0987misjonarzetarnowsahasularahajpanek94amandooo
Inni zdjęcia: Opuszczony. ezekh114Narodowy. ezekh114... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24Książkowy świat locomotivC: milionvoicesinmysoulWyruszamy na jeziora. halinam