Jest jakaś prawda w tej prastarej myśli, że zawsze może być gorzej. Bez względu na to jak beznadziejnie wydają Ci się stać sprawy, zawsze może być jeszcze gorzej. Paradoksalnie czyż nie jest to pocieszające? Jest źle, ale cieszmy się, że nie jest gorzej... czy coś w tym stylu. Przemawia to do mnie tylko po części. Dojść do takiego wniosku można chyba dopiero po fakcie. W czasie przeżywania własnych tragedii takie rozumowanie wydaje się śmieszne w niezbyt zabawny sposób, a przynajmniej mało pocieszające. Wciąż się zastanawiam jak to naprawdę jest z nastawieniem do życia. Pomijając jego faktyczny wpływ na naszą rzeczywistość... to gdzie jest jego źródło? Czy rodzimy się z optymistycznym lub pesymistycznym spojrzeniem na świat? Czy też to życie je w nas kształtuje? Jednocześnie z czasem dochodzę do przekonania, że świat ma gdzieś Twoje problemy, bo ma wystarczająco własnych. A może to tylko ja przestałam być aż taką ekstrawertyczką, bo do tego zmusiło mnie życie. Tutaj można by rozwinąć kolejny wątek o niezwykłości ludzkiej zdolności adaptacji, ale to może innym razem.