Sylwester pachniał malinową herbatą i brzmiał połączeniem Breaking Benjamina, Ludwiga Van Beethovena i Skillet. Rozpoczął się boleśnie, tak jak i rozpoczynają się wszystkie dni, w których nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Czy się tym przejmuję? Nie. Ręce mam zdrowe. Dość zdrowe, by podsumować dojrzewający we mnie, niczym dobre, czerwone wino, 2014 rok.
Bilans budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony było po prostu trudno. Szczególnie przez pierwsze, zimowe miesiące. Problemy goniły problemy a łzy przysłaniały uśmiechy. Gdy cała ta perfidna mgła wreszcie opadła zaczęło wychodzić słońce. Nie przyniosło to ulgi. Nie, ponieważ wiele z pozownie 'rozwiązanych' spraw wciąż wymaga wiele pracy. Jestem pewna, że upłyną długie lata, nim wszystko w końcu wyjdzie na prostą.
Wraz z nastaniem wiosny do mojej głowy zawitał nowy pomysł. Początkowo wydawał się być tak absurdalnym, że wręcz nierealnym. Jednakże z czasem zaczęłam się do niego szczerze przekonywać. Mijały kolejne miesiące, a ja krok po kroku spełniałam własne marzenia. Ostatecznie w wakacje odrzuciłam wszelkie wątpliwości i postawiłam na pasję. Nie żałuję, choć do osiągnięcia celu jeszcze wiele mi brakuje.
Mój pomysł dojrzał ze mną i we mnie, tak jak wyżej wspomniane wino. Z czasem zyskiwał na wartości, stawał mi się coraz droższy. Najważniejszym krokiem okazało się założenie mojego Skrawka Duszy. Przyniosło mi to ulgę i radość, jakich się nie spodziewałam. Było to wielowarstwowe szczęście, ukryte na przeróżnych płaszczyznach.
Niestety, jak rok się rozpoczął tak i też się kończy. W grudniu nie obeszło się bez smutków. Pod choinką czekłay na mnie pierniki przyprawione goryczą, zamiast opłatka łamałam sobie serce.
Czy obejdzie się bez fajerwerek? To się jeszcze okaże. Wszakże do północy zostało jeszcze kilka godzin.
Reasumując:
Pod zwględem zawodowym - raczej marnie upłynął mi ten rok. Nie było wielkich wzlotów i upadków, lecz ciężko też mówić o jakimkolwiek zachwycie.
Spod znaku serca - to co raz zostało złamane można jeszcze posklejać, ale nigdy, przenigdy ne będzie już takie samo. Serce bije, nie rozpadło się. Niestety, być nie znaczy żyć. Ciężko jest żyć, jeśli dawno zażegnanie wątpliwości ponownie przysłaniają widok na przyszłość.
Względem pasji - z pasją, dla pasji. Z sercem, dla serca i od serca. Z radością, uśmiechem, szczęściem i spełnieniem. Jeśli chodzi o pasję ten rok rozpoczął się dla mnie, nim w 2013 niebo rozświetliły pierwsze, przedwczesne fajerwerki. Kiedy w trakcie zeszłorocznej Wigilii pisałam ostatnie słowa mojej książki wiedziałam już, co chcę robić. Patrząc na to z perspektywy czasu sądzę, że właśnie od tego wszystko się zaczęło.
Rodzinnie - a może i nie? Cholernie ciężko jest mi to określić. Część więzi została naprawiona, część nadal leczy się z chorych relacji. Inne natomiast rozpadły mi się, gdy trzymałam je w dłoniach, kiedy ukrywałam je w swoim wnętrzu. Odeszły, uciekły. Przepadły na zawsze. Nie mogę stwierdzić, że to, co spotkało mnie w kwestiach rodzinnych było dobre bądź złe. Nie mogę, bo kłamałabym.
Zdrowie - podobnie jak i w przypadku pasji, zdarzenie z grudnia wiele zmieniło, choć nie w tą stronę, w jaką bym chciała. Pozostał lęk. Powróciły inne problemy. Na ich rozwiązanie ponownie trzeba czekać.
Plany? - plany, plany i jeszcze więcej planów. Były, są i zawsze będą. Część tych zeszłorocznych szczęśliwie się udała, inne nie. Na nadchodzący rok mam wiele nowych - czas pokaże, czy zostaną wcielone w życie.
A co do czasu?
Z czasem jest pewien problem. Czas przemija. Przecieka nam pomiędzy palcami, gdy chcemy, aby się zatrzymał, wlecze się niemiłosiernie, kiedy pragnieby, by stanął w miejscu. Uchodzi z nas. Wraz z życiem naszym i naszych bliskich. Bezlitośnie. Czas przeraża. Mnie także. Lecz w tym roku poznałam wiele nowych osób, dzięki którym znoszę jakoś jego złowrogi wpływ. Żywię wielką nadzieję, że w przyszłym roku również przetrwamy jego destrukcyjne rządy.
Razem.
Wszystkiego dobrego.