Część 5 - "Dzień, w którym umarłam"
Bezsilność i złość. Żal i poczucie winy. Zażenowanie, roztargnienie i emocjonalna rozterka. Wszystkie te uczucia zawładnęły moim rannym sercem a ja byłam wobec nich całkowicie bezsilna.
Nie chciałam płakać, nie mogłam płakać.
Tamtego dnia opuściłam biuro Stevena, zachowując przeświadczenie, że nigdy więcej do niego nie wrócę. Nie zamierzałam mieć z nim niczego wspólnego - poza naszym nienarodzonym dzieckiem. Nigdy więcej go nie oglądać, nie dotykać, nie posmakować jego ust. Nie spojrzeć w te przeklęte. zakłamane oczy, nie poczuć dłoni na mojej rozgrzanej skórze. Nie słuchać namiętnego głosu, rzucającego w moją stronę wszelkiero rodzaju łgarstwa z prędkością karabinowych pocisków. Nigdy. Rozdarta i skołowana podjęłam decyzję: nie pozwolę, by ktokolwiek skrzywdził moje dziecko, nie dopuszczę do tego, aby stało mu się coś złego.
Być może to śmiesznie zabrzmi, ale naprawdę je pokochałam. Od samego początku, od momentu, w którym dowiedziałam się o ich istnieniu. Wreszcie moje serce miało dla kogo bić. Pozytywnie nastawiona, nie obawiałam się przyszłości. Wiedziałam bowiem, że jakoś sobie poradzimy.
Wraz z biegiem czasu moja radość się pogłębiła - miałam urodzić bliżmiaczki. Byłam najszęśliwszą i najdumniejszą młodą, samotną matką pod słońcem. To naiwne, prawda? Cieszyć się i oczekiwać cudu narodzin, nie zważając na przeciwności losu. W tamtym okresie czasu nic nie miało dla mnie znaczenia - nic, poza dziewczynkami. Nie mogłam się doczekać chwili, w której dane mi będzie wziąć na ręce moje aniołki.
Przez cały czas wspierała mnie przyjaciółka, za co byłam jej ogromnie wdzięczna. Pomagała mi i starała się mnie zrozumieć. W przeszłości obie identycznie łaknęłyśmy miłości z jednego, prostego powodu - wychowałyśmy się w domu dziecka. Moja serdeczna przyjaciółka nigdy nie pozwoliła mi odczuć, że popełniłam jakikolwiek błąd, nie potępiała mnie za to, co zrobiłam. Niestety, nie mogła mnie uchronić przed tym, co nastąpiło później.
Byłam niewiarygodnie szczęśliwa. Mijał czas, a od rozwiązania dzieliły mnie tylko 3 miesiące. Bóg jeden wiedział, jakim cudem udało mi się skompletować większość rzeczy dla dziewczynek. Wszystko układało się dobrze, wystarczyło tylko czekać. Usiłowałam nie dopuszczać do siebie myśli o Stevenie, co nie było trudne - niedługo moja rzeczywistość miaa ulec zmianie, wraz z pojawieniem się na świecie bliźniaczek.
Od naszego burzliwego rozstania nie mieliśmy ze sobą kontaktu i nie potrzebowałam tego.
Tak mi się przynajmniej wydawało - potem nastał grudzień.
Jeden błąd, jedna źle podjęta decyzja. W przeszłości nigdy nie zdawałam sobie sprawy z jej konsekwencji. Gdy je sobie uświadomiłam, było już za późno.
Straciłam je. Straciłam je obie. Moje szczęście, moje kochane serduszka. W ciągu tamtej cholernej, grudniowej nocy. Całkowicie sama i przestraszona. Nie było przy mnie nikogo. Wyszłąm tylko do sklepu, a parę godzin później moje życie zmieniło się w koszmar.
Ocknęłam się 2 miesiące później. Zagubiona i bezradna, wewnętrznie złamana i zdruzgotana. Odebrano mi cały mój świat.
Wtedy go potrzebowałam. Potrzebowałam Stevena.
Nie było nikogo.
**
Przepraszam za ewentualne błędy, nie mogłam skorygować tekstu.
Inni zdjęcia: . pauelka891441 akcentovaJeszcze moment patusiax395Debussy chasienka... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24